Nie
tak miało być. Ale czasami plany biorą w łeb. W piątek zdechło
moje autko. Na środku skrzyżowania, sama w szpilkach je spychałam
na pobocze. Jak zdechło pobiegłam z trójkątem, oczywiście znikąd
na moim pasie pojawiła się karetka, żeby dodać odrobiny
pikanterii sytuacji i smaczku grozy wymijającym mnie kierowcom.
Trójkąt też cudem przetrwał bo z trzy razy prawie w niego
wjechali – hamowanie z piskiem opon, tak, że auta za nim na prawo
i lewo były poobracane. A jak już zepchnęłam się na pobocze,
spławiłam kilku wręczaczy wizytówek – może lawetę?
Ubezpieczanie? Zrobiłam to co zwykle robią żony, zadzwoniłam po
męża, żeby natychmiast przyjechał mnie ratować. Auto
odholowaliśmy do mechanika, który nie wyrokuje dobrze po pierwszym
przeglądzie.
3
Bielitzery (piwo w bielskim browarze) i od razu poziom stresu i
adrenaliny wrócił do normy, i... Imprezę ze znajomymi, trzeba było
kończyć. Bo w sobotę, czyli dziś (zaproszeni: moja siostra i
kuzyn męża z rodzinami) i w niedzielę (poprawiny z naszymi
rodzicami) też mieliśmy imprezować – jedna babcia upiekła
karczek, druga nóżki z kurczaka w miodzie, ciocia ciasto
Rafaello... Mieliśmy świętować urodzinki. Mieliśmy, bo Józio w
nocy postawowi, że przyszedł czas na jego pierwszą gorączkę w
życiu i mimo czopków, okładów i całych połaci miłości od taty
i mamy, temperatura malca oscyluje między 37-39 stopni. Tragedii nie
ma, ale że jeść nie chce, słania się słaby jak muszka i
postanowiliśmy odwołać gości.
balon_flickr_lacomj_CC BY-NC-SA 2.0
Więc
zamiast teraz pytać – co wolicie? Cuba
libre
czy winko Carlo
Rossi,
białe, czerwone, różowe? Czytam książkę Jestem
mamą,
pod redakcją Katarzyny Tubylewicz. Ostatnio mam szczęście –
sporo osób coś mi poleca do czytania i zarazem to dostarcza. Ta
książka też jest od wyjątkowej osoby, mojej dobrej znajomej,
bardziej doświadczonej mamy. I mimo tego, że jest to zbiór
opisujący przeżycia różnych mam, to czyta się to lekko i
przyjemnie. Clou
książki
dotyczy właśnie różnorodności przeżycia ciąży, porodu i
pierwszych lat życia dziecka. Totalnej różnorodności. Wbrew
tendencji niektórych mamusiek, zwłaszcza pań 50+, które na
podstawie tego jak przeżyły swoje macierzyństwo, którego chyba
już dobrze nie pamiętają, wyrokują o „bezsprzecznych zasadach”
i tym „jak to jest”.
„Niektórym
kobietom nie jest potrzebne pielęgnowanie własnego życia –
rozpoczynają nowe i są z nim szczęśliwe, ja musiałam mieć coś
swojego, osobnego. Było mi o tyle łatwo, że nie byłam sama –
bardzo pomagał i pomaga mi mąż, który w nocy dzielnie wstawał do
dziecka. Był na tyle nieprzytomny, że czasami chciał przewijać
Rubla, naszego kota, zamiast Maćka.”
(s. 78, pisze Justyna Sobolewska) Są fragmenty, które trafiają w sedno mojego doświadczenia,
jak ten zacytowany (no może poza tym o kocie, bo mamy psa). Są i
takie, które są mi obce i nawet niezgodne z moimi poglądami.
A
Józio... Wypluł rosołek i śpi teraz z tatą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz