U
nas to tak ostatnio lekko, przyjemnie i wiosennie. Józek skończył
dwa latka, więc zrobiliśmy sobie wszyscy dzień dziecka w jego
urodzinki. Pojechaliśmy na karmienie żubrów do parku w Pszczynie,
a potem (bo to „blisko i po drodze”, czyli dokładnie w drugą
stronę od naszego miejsca zamieszkania) wpadliśmy do naszej
ulubionej naleśnikarni w Ustroniu. Tam na deptaku sezon
rozpoczęty pełną parą – pełno turystów, starsze parki, małe
dzieci, pachnie wszędzie goframi, kolejki po lody wylewające się z
kawiarni aż na chodniki. Jest tam taka mała kawiarenka ze zdrową
żywnością, gdzie my i kuracjusze przychodzimy na świeże soki z
warzyw, mój hit to marchewka z selerem.
Jak
już jesteśmy przy rozkoszach podniebienia to byliśmy jeszcze w
kolejnym lokalu reklamującym się metamorfozą Magdy Gessler - Casa
di fulvio maria Komorowice. Nazwa koszmarek, nie jest ze mnie lokalna
patriotka ale te słowa mają polskie odpowiedniki, nikt nie ma
obowiązku uczyć się włoskiego (jak ja).
Fakt
faktem, że dla rodowitego mieszkańca Bel Paese (piękny kraj jak
Włoski mówią o Włoszech), brzydki lokal i jedzenie z najwyższej
półki to klasyka. Tu sam lokal jest przyzwoity ale budynek,
toalety, a w szczególności drzwi wejściowe są ohydne. Jedzenie
całkiem dobre ale mikro porcje. Ja jadłam dorsza grillowanego z
oliwą i ziemniaczkami, a mąż mój najpierw ravioli z krewetkami, a
potem – z głodu – spaghetti z ikrą z krewetek, na przystawkę
wzięliśmy bruschette, tyle tylko, że podano nam ją równocześnie
z drugim daniem. Na stole brak przypraw, brak jakiś przekąsek
oferowanych przez lokal. Ciekawa jestem na ile to miejsce ma szanse
utrzymania się, kiedy minie „reklama gesslerki”, bo w okolicy
jest inny lokal, w którym to, że 50% klientów to rodowici Włosi
mieszkający w Bielsku, samo przez siebie świadczy o jego
jakości... A w sumie to takie typowo włoskie lokale są sztuk 3 i
0,5 (to pół dla Trattoria da Tadeusz, gdzie jest dwóch kucharzy i
pół karty polskiej, a pół włoskiej, to również twór Pani
Gessler).
Z
codzienności: zmieniłam samochód na 11-latka Seata Ibizę, kolor
błękitny polar. Dalej szukamy kuchni – trafiliśmy do kolejnego
stolarza. Zrobił na nas fajne wrażenie, ale dopiero po Wielkanocy
przyjdzie zabrać wymiar i wtedy okaże się, czy się podejmie
wykonania nam kuchni. Niby już finisz naszego remontu (przed wprowadzeniem się musimy jeszcze zrobić łazienkę i kuchnię) ale rozwleka się
niemiłosiernie.
Day
by day,
czas płynie :-) A ja jeszcze Wam nie opowiedziałam o ostatnim
zjeździe w Katowicach, ale to już nie w tym wpisie.
Zdjęcia z Pszczyny
Wiesz, ja myślę, że jak ktoś nie ma głowy do stworzenia dobrej knajpy, to nawet chwilowa "reklama Gesslerki" mu nie pomoże, bo ludzie szybko znajdą sobie lepsze miejsce. A tak w ogóle to narobiłaś mi smaku na rybę. Uwielbiam dorsza. :-]
OdpowiedzUsuńDodatkowo rynek w Polsce nie jest łatwy dla knajp - ciężko sie utrzymać dłużej. Rybki są pyszne, fajnie jak jeszcze ktoś umie smacznie je zrobić (tu niestety wymiękam).
OdpowiedzUsuń