Pochmurny poranek, 09:09, obudziliśmy
się. Moja Babcia mawiała, że kiedy spontanicznie popatrzy się na zegarek i
będzie godzina jak bliźniacza para cyfr: 09:09, 10:10, 15:15 itd., to znaczy,
że ktoś właśnie o nas myśli.
Rok temu obudziliśmy się również w
składzie trzyosobowym, o 5:45. Półprzytomni z dwumiesięcznym Józiem, mąż zabrał
się do przebierania mu pieluszki i… odkrył pusty worek pampersów. Nic! Z czasów
studenckich, kiedy dorabiałam sobie wykładając towary przez agencję pracy
tymczasowej w TESCO pamiętałam, że w dni takie jak 1 maja sklepy są zamknięte
od 6 rano, nie od północy. Mąż miał kwadrans na dojechanie do sklepu z naszego mieszkania,
a to kilka dobrych kilometrów… Jakimś cudem mu się udało, ostatni był przy
kasie.
Wczoraj spadła na mnie kolejna
rewolucja w pracy – praktycznie cały mój team się zwalnia, przenosi do innych
sekcji. Po trzech latach spokoju, stabilizacji i idealnie zgranej współpracy,
wszystko wywraca się do góry nogami. Powtarzam sobie, że nie takie rzeczy
przetrwałam, dam radę, to nic wielkiego, ale wczorajsza decyzja – mojej całej,
jednej i niezastąpionej podwładnej, dobiła mnie totalnie… Niby nic wielkiego
się nie dzieje, ale to już nie będzie TO.
Szalony kwiecień zmian, the end.
Tirol_flickr_marketing deluxe_CC BY-NC-SA 2.0
Dziś jest jałowo – mój mąż, jest z
serii tych co muszą coś robić. Nie sprawia mu frajdy rozmowa w domowych
pieleszach, dobra kawa, ciasto, czy królewskie krewetki czekające na nas w
zamrażarce, jeżeli nie ma perspektywy aktywności. Ale każdy ma swój styl. Dzięki
temu, może oboje cieszymy się na jutro – w końcu wyjeżdżamy:-) Witaj mój
prezencie trzydziestkowy:-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz