Z okazji rocznicy jednego z
naszych ślubów (są dwa, cywilny w grudniu, w konsulacie Polski we Włoszech, kościelny w
sierpniu na Podbeskidziu), pojechaliśmy na długi weekend do
Zakopanego. Z dzieciakami, więc program był ułożony pod ich potrzeby (= dla naszej wygody). Zosie można wszędzie w nosidełku zabrać, ale Józek
(3,5 roku) jest na takim etapie, że odpadają wózki, nosidła czy
ręce (za ciężki na dłuższe noszenie), a na nogach jeszcze
kilometrów nie zrobi. A raczej zrobi, co udowodnił w Kołobrzegu,
tylko że musi mieć atrakcje. Atrakcje adekwatne do jego wieku i na
pewno nie jest to na dłuższą metę rzeka, las i widok na góry.
Rocznicowy obiadek w restauracji Pstrąg Górski na Krupówkach.
Tym sposobem wylądowaliśmy na
basenach w Zakopcu i... była to porażka. Może Aquapark Dome (Austria) albo Aquapark w Popradzie (Słowacja) czy baseny termalne w Białce Tatrzańskiej nas rozpuściły, ale Aquapark Zakopane
jest mały, nieciekawy i dość zniszczony. Takie miejsca muszą
przynajmniej udawać czystość, a obsługa siedziała w szatniach
koło szafek, a jak już ktoś pracował to wylewano pomyje pod nogi
gości do kratek ściekowych.
Do Zakopca jeździmy zwykle na
weekend majowy, podziwiać krokusy lub na przełomie września i
października, na takie pożegnanie lata. Staramy się być tam
przynajmniej raz w roku – mamy blisko, a góry są takie piękne -
jednak nie latem bo jest przeciążone turytami. Na Krupówkach
dosłownie czuje się jak porywa nas fala turystów, a w dolinie
idzie się jak w procesji. Badziewia na straganach, regionalne
karczmy, to wszystko ma swój urok, jednak do Zakopanego jeździ się
przede wszystkim ze względu na przyrodę, a stojąc w tłumie (np. w
dwugodzinnej kolejce na Gubałówkę), trudno się delektować
widoczkami,
Kwintesencja Zakopanego - plastik i piękno
Nie zmienia to faktu, że było
fajnie :-) mnie się podobało i takie wycieczki to moja ulubiona
forma świętowania różnych okazji. Na grudniową
rocznicę ślubu też mnie już kiedyś mąż zabrał
do Zakopanego, na kolację niespodziankę do Sabały.
Byliśmy tam z maleńkim wtedy Józkiem, niespełna rocznym (pisałam o tym). Tym razem wylądowaliśmy w znacznie tańszym, a równie przyjemnym
miejscu, w restauracji Pstrąg Górski i niestety ta karczma specjalizująca się w pstrągach, podała nam
filety z tysiącem ości. To była katastrofa i wielka szkoda, bo
wszystko było pyszne, tylko nie było jak delektować się smakiem
grzebiąc w rybce pozbawionej kręgosłupa, a pełnej ości,
zwłaszcza że nas synek to smakosz ryb.
Pogoda udała nam się jak marzenie – ciepło, a jednocześnie białe obłoczki otulały góry i większość czasu zakrywały słonko, więc przyjemnie wszędzie się chodziło. Dopiero kiedy jechaliśmy przez Chochołów w drodze powrotnej zaczęło padać. Jakby na pocieszenie, że nie mogliśmy zostać dłużej.
Muffinki z Jabłonki
Droga od nas do Zakopanego, czy
powrotna, to sama przyjemność. Jedziemy przez Przegibek (kręta,
wąska droga przez Beskidy), potem koło Jeziora Żywieckiego,
Kocierza, następnie skrótem na Zawoję, a tam już zaczynają się
wysokogórskie klimaty i kult Babiej Góry. W Jabłonce zawsze robimy
przerwę na zakupy w piekarni Steckal (http://www.steskal.pl/),
a zakupione drożdżówki, czy ciastka zjadamy w czasie pikniku na
jednej z polanek między Chochołowem, a Kościeliskiem, z kawą z
termosu. I nawet nie wiemy kiedy wita nas Giewont i droga pod
Reglami... A potem, czego dusza zapragnie (a portfel pozwoli)... Od
lat próbujemy też namówić moją siostrę z rodzinką, żeby
jechali z nami i niestety bezskutecznie. Ale może one day, same
day... Who knows...
Na pocieszenie ciupaga dla synka, konik z drewna dla córeczki,
a dla nas po oscypku, śniadanko po powrocie do domu, na tarasie.
Bosko. Tęsknie strasznie za górami. Mamy bardzo daleko, a Junior za mały jeszcze na takie dalekie piesze węrówki po górach.. Może za rok.
OdpowiedzUsuńA my wlasnie za rok, na mini wakacje z naszymi rodzicami:-) Fajne te Wasze podrozniczo-rocznicowe tradycje.
OdpowiedzUsuń