/Development/

/Mindfulness/

/Work-Life Balance/

/Happiness/

/Sense of accomplishment/


Breaking News

czwartek, 27 listopada 2014

4 tydzień we 4-kę: Wisła

  Przyjemności w domowych pieleszy nie mogłoby być bez książek. Na dzień przed porodem zaczęłam czytać książkę Anne Holt, W jaskini lwa, wciągający, norweski kryminał. Tylko, że... 
Nie znoszę twierdzeń, że o pewnym tematach coś się wie i można się o nich wypowiadać, tylko jeżeli się ich doświadczy, ale niestety czasami tak jest, a przynajmniej, żeby zrozumieć złożoność i głębie pewnych spraw, po prostu trzeba je przeżyć. Tak jest z opinią/faktem [test wyboru, skreśl niepotrzebne], że większości ludzi zwiększa się wrażliwość na krzywdę dzieci, kiedy posiadają swoje. U mnie to się stało dość skrajne, nie umiem patrzeć nawet na zdjęcia z różnych fundacji chorych maluszków, po prostu zaczyna mnie dusić w środku, to tak jakbym dobrowolnie narażała się na głęboki smutek i integrowała się z cierpiącą rodziną, co im nic nie daje, nie wiedzą nawet o moim stanie, a mnie wywraca flaki. Czym innym oczywiście jest pomoc charytatywna, to ma znaczenie i niesie wsparcie. Reasumując, odkąd mam dzieciaczki, a zwłaszcza nowo narodzone, kruchutkie maleństwo, paraliżuje mnie myśl o śmierci niemowląt. A tu niespodzianka, taki strzał w dziesiątkę po porodzie. Bo kryminał kręci się wokół wątku nagłej śmierci kilkuset niemowląt w Norwegii. Kilka razy się zastanawiałam, czy nie przerwać czytanie, ale jednak ciekawość zwyciężyła.
Książka jest częścią sagi o komisarz Hanne Wilhelmsen. Wcześniej przeczytałam Śmierć Demona (tu w tle problem ingerencji państwa w opiekę nad dziećmi i szokujące zakończenie – dosłownie na ostatniej stronie okazuje się, że główna, pozytywna bohaterka mylnie rozwiązała sprawę), teraz natomiast zaczęłam czytać piątą część sagi: Ósme przykazanie. Jak domowe pielesze, rodzinny przedświąteczny klimat, to muszą być książki :-)

wygodny fotel, kawa z mleczkiem, cynamonem i miodem, 
dobra książka, idealne na listopad
Życie powoli wraca do Pampersowa. Przez pierwsze dwa tygodnie życia Zosi, w naszym domu panowała monotonia od spania, przez karmienie, po kupsko, i tak w kółko. Ma to spory urok, zwłaszcza jak się ten okres wspomina, ale w trakcie mózg paruje od monotonii. Wraz z początkiem 3 tygodnia życia Zosi zaczęło się coś dziać, wyzionęliśmy z norek i jak na zawołanie nieśmiałe słonko czasami wychyliło się zza chmurek:-) Zaczęło się od spaceru, potem kolejnego, po drodze zaliczyliśmy patronaż u lekarki, wizytę u teściów i cioci Ani, a dziś mini wycieczka – przejechaliśmy się do Wisły Soszów w poszukiwaniu śniegu – jest tylko na samych szczytach gór, nie ma jeszcze zimowego klimatu w Beskidach.
W międzyczasie Józio był u fryzjera, jest jak tornado. Zaczyna się grzecznie i niewinnie, a jak poczuje pierwsze, obcięte, łaskoczące włosy wpada w szał. Biedna fryzjerka...
Dziś próbowałam mu przetłumaczyć, że ma mózg i co to ten mózg. Nie wiem jak wyszło. Najpierw mi nie wierzył, potem zapytałam czy ma język, odpowiedział, że tak. Powiedziałam, że jak ma buzie zamkniętą (ostatnio bardzo rzadkie zjawisko, gada jak nakręcony), to go nie widzi, a on cały czas jest w buzi. Tak też nie widzi mózgu, ale on cały czas jest i odpowiada za to co myśli i robi. Potrzeba przedstawienia synkowi koncepcji mózgu wniknęła z tego, że ostatnio jak coś zbroi to słyszymy, że to nie on, to jego rączki, lub buzia były niegrzeczne. Wszystko wzięło się od zbierania plusów i minusów za zachowanie. Na lodówce wisi wielka lista, którą dostanie aniołek i podejmie decyzję, czy Józio zasłużył na kolejkę Lego Duplo, a kolejka to wielkie marzenie kolegi Józka:-)
Read more ...

sobota, 22 listopada 2014

Rodzinna atmosfera

Czy czujecie już ducha świąt? 
Prezent dla naszego psiaka  :-)
Read more ...

wtorek, 18 listopada 2014

Mały kryzys




Niezbędnik karmiącej mamy - tetra, krem, notes (życie ułatwia notowanie godzin jedzenia, z której piersi, kupska itp.) i coś dla przyjemności mamy, kryminał i gazetka Wysokie Obcasy, do składu powinna dojść jeszcze komórka pod ręką, żeby kontrolować czas :-)
Powtórka z rozrywki. Mam dwójkę cudownych dzieciaków, takich co pozwalają mamie na poczytanie książki, napisanie bloga, czy kąpiel z pianką. Jasne, że to jest w kradzionych chwilach, w tzw. międzyczasie, ale nie każdy rodzic noworodka i malucha ma takie momenty dla siebie, dla zdrowia psychicznego. Nie każdy jest wyspany, a jak wspominałam nasza dwójka śpi genialnie: Józek 22 - 8 (choć teraz z przedszkolem robi się to 20 - 6, na szczęście to tylko w tygodniu, kiedy rano go budzimy), Zośka 23 karmienie, sen do godz. 5-6, karmienie i sen 9-10. Jesteśmy wyspani, a dla mnie to podstawa, żeby żyć, a nie wegetować.
Mimo to włączył mi się syndrom, który z Józkiem po pierwszym tygodniu w domu też miałam. Nosi mnie. Mam poczucie, że dzidziuś, kochany nad życie, to jednak taka mała kotwica. Żeby nie zwariować, piszę intensywnie ze znajomymi, zaplanowałam już wstępnie przyszłoroczne wakacje (dwie opcje – jedna jak się uda zebrać paczkę, a druga jakbyśmy mieli jechać sami, na celowniku Chorwacja), ba! Nawet wynalazłam miejsce, gdzie chcę pojechać na 40 urodziny (do Engadin Bad Scuol w Szwajcarii , na 30-tkę dostałam wyjazd na baseny termalne w Austrii, więc liczę na to, że zrobi się z tego mała tradycja...). Nosi mnie i fizycznie (wakacji!) i psychicznie (tęsknię za wolnym umysłem od wsłuchiwania się w to czy maleństwo nie płacze, spokojnie oddycha, a czy drugie bawi się bezpiecznie). Wiem, że jeszcze kilka miesięcy, trochę stopni na plusie i wycieczki będzie można robić całą rodzinką, przynajmniej po okolicy, ale teraz... Nie mogę się doczekać odmiany w codzienności. Miłej ale zbyt udomowionej i monotonnej jak dla mnie.
Składam zamówienie: wakacji, słonka, ciepełka, na już. A najchętniej to pobawiłabym się dziś wieczorem tu: Hotel Paradise Lago Taurito, słońce, 26 stopni, wszystko dla duszy dziecka, a na dodatek widzieliśmy to miejsce zwiedzając rok temu Gran Canarię i wygląda tak jak na obrazku! (taki detal, że w życiu nie będzie nas stać, ale marzenie nic nie kosztuje)
Jak się okazało mąż, który wybrał 2 tygodnie opieki, a teraz jeszcze 2 tygodnie ojcowskiego żeby być z nami, chyba ma podobne stadium, bo dziś przyznał, że marzy mu się koncert TOTO w Warszawie w czerwcu... Brak nam tylko na moje i jego plany trzech drobiazgów, czasu, kasy i kasy.

Moje laktacyjne wspomagacze
Read more ...

poniedziałek, 17 listopada 2014

Matka nie głosuje wg RP

Nie uwierzycie co mnie wczoraj spotkało. Odmówiono mi możliwości zagłosowania.
Kto ma dzieci ten wie, a kto nie ma jest w stanie sobie wyobrazić, że jeżeli w dzień się karmi co 1,5 godziny, daje to godzinną przerwę na zrobienie czegokolwiek. Czegokolwiek! Więc mając tę godzinę do dyspozycji popędziłam oddać głos na wczorajszych wyborach.
Po kilku kółkach, żeby znaleźć miejsce do zaparkowania, szczęśliwa, że zdążyłam wyprzedzić tłumek ludzi z kościoła jak w procesji podążający do urny, staję przed elegancką, starszą babeczką ze szponami, których żadna Esmeralda, z żadnej telenoweli by się nie powstydziła. Pani szuka, szuka. Trzy razy pyta czy jestem pewna, że mieszkam pod numerem domu 15 (no kurwa, nawet nie wierzy widząc to w dowodzie!), bo mnie nie może znaleźć. Po chwili znajduje mnie, wykreśloną długą niebieską kreską jak wskaźnik EKG krzyczący, że nastąpił zgon. Obok ma notatkę „dopisano na końcu”, ale na końcu mnie nie dopisano. Czas leci. Zawołała przewodniczącego komisji. Pan nic nie wiedział poza numerem telefonu do przewodniczącej okręgu wyborczego, rozmawiali, rozmawiali, rozmawiali. W końcu przewodniczący mówi, że nie mogę tu głosować bo jestem w szpitalu! Ja mówię, że chyba mnie widzi tu i teraz, a nie w szpitalu, gdzie byłam prawie dwa tygodnie temu bo rodziłam. Pan znowu rozmawia. Po chwili mówi, że mam moją obecność potwierdzić wypisem ze szpitala albo pojechać do szpitala zagłosować. Ja mówię, że potwierdzam moją obecność dowodem, a szpital ma stałe procedury wypuszczania pacjentek po trzech dobach, wystarczy im dać znać, żeby mnie wykreślili ze swojej listy. Nie bo oni dostali zgłoszenie ze szpitala, że w nim jestem i tylko jak przyniosę pokazać im wypis to mnie na końcu listy dopiszą. Mówię, że mam w domu tygodniowe dziecko, że chciałam spełnić swój obowiązek obywatelski i nie wiem czy dam radę przyjechać drugi raz na głosowanie (a popołudniu mieliśmy gości, o czym pana już nie informowałam), w takim razie chcę złożyć skargę. Oczywiście okazało się to nie takie proste, coś z jakiegoś urzędu trzeba pobrać i do okręgowej komisji zawieźć i coś tam, coś tam. Odpuściłam. Wyszłam z dużym niesmakiem.
Kiedyś już poświęciłam się dla państwa i poszłam na wakacjach głosować. Najpierw zgoda na głosowanie poza okręgiem oznaczała stanie w gigantycznej kolejce, w godzinach pracy w ratuszu, a potem cenny dzień nad morzem zmarnowany na szukanie w upale odpowiedniej komisji wyborczej bo to nie w każdej można było zagłosować. Nie ma jak zniechęcić tych, którym jeszcze się chce starać:-/
Widok z okna sypialni, gdzie spędzam teraz większość życia...

Read more ...

piątek, 14 listopada 2014

Zosia premierowo



Zosia w pierwszym tygodniu życia
Poród – troszkę (z dużym akcentem na to słowo) krótszy i mniej bolesny niż pierwszy (który niestety doskonale pamiętam). Ale to jednak spora różnica. Poza tym analogicznie przebiegał jak poród Józka. Po odejściu wód, częste i prawie bezbolesne skurcze. Dobry czas, żeby się ogarnąć i zorganizować (bo przecież portfel z dokumentami jest w torebce, a nie w torbie do szpitala itd.). A, że rodziliśmy po halnym, w noc pełni, dosłownie ostatnie miejsce było w szpitalu, a do tego ta wymarzona rodzinna sala (jedna, jedyna na szpital, wolna).
3/4 porodu spędziłam w wannie. Na sam finisz nie mogłam już i wyszłam, i Józek i Zosia rodzili się w pozycji bocznej, przy tacie, który odcinał pępowiną i od razu wylądowali u mamy, ciałko do ciałka. Bardzo podobni – różni ich tylko to, że Józek ma firmową dziurkę w brodzie po mojej rodzinie, a Zosia nie. Tak to bliźniaki z różnicą 2,5 roku.
Józek miał 3150 g i 55 cm (urodził się w pierwszym dniu 38 tyg ciąży).
Zosia miała 3050 g i 56 cm (urodziła się w ostatnim dniu 38 tyg ciąży).
W obu przypadkach miałam szczęście nie być nacinaną i szybko doszłam do siebie, ale teraz to już w ogóle ekspresowo. Poza osłabieniem i szybszym męczeniem się, po porodzie nic mnie nie bolało i mogłam wszystko robić. Na tydzień po porodzie mieliśmy patronaż - brzuszek całkiem zniknął, zostały mi 4 kg do pozbycia się (choć nie wiem jak to będzie bo teraz mam wilczy apetyt przy karmieniu naturalnym). Ale w takie większe o jeden rozmiar jeansy wchodzę!!! :-)


Pierwsze dni – jak na razie Józio nie okazał cienia zazdrości, może dlatego, że zwłaszcza tata staje na rzęsach, żeby nie miał do niej powodu. Przygotowuje nam rzeczy do kąpieli córci (Józek, my z tatą kąpiemy), pokazuje jej swoje zabawki, słoneczko za oknem itp. Ale pewnie przyjdzie na to czas, jak będą o zabawki walczyć ;-)
Zosia to aniołek. Oczywiście na razie, bo na początku dziecko prawie cały czas śpi. Mieliśmy pierwszą trudną noc bo trzeba było ją przestawić, ona w nocy miała dzień ze względu na poranny poród. Ale teraz w nocy jest karmiona około 23 i około 5, potem wstaje około 9. W dzień je często ale mało (zwykle co 1,5 godziny, czasami co 3). Zasypia na cycu, dlatego o tej 23 raz dziennie ją dokarmiamy mlekiem modyfikowanym (jest chuda i musimy pilnować przybierania na wadze) i myślę, że też dzięki temu tak idealni daje nam się wyspać. Jak nauczy się więcej zjadać od mamy i jak będę miała dość pokarmu, od mm odejdziemy.


Porada na tym etapie, karmienienie czuję się ekspertem ale to co usłyszałam od pielęgniarek w szpitalu, a nam się sprawdziło: dzidziuś powinien być max 10-15 min karmiony tylko z jednej piersi. Potem minimum 1,5 godziny przerwy (czas liczy się od początku karmienia, nie od zakończenia;-), a w pierwszym miesiącu trzeba pilnować, żeby karmień na dobę nie było mniej niż 8. Ja nawału nigdy nie miałam ale z tego co widziałam, biała kapusta z lodówki jest niezastąpiona. 
A na śpiączkę przycycową: przebrać przed karmieniem pieluchę, nawet jak nie jest to konieczne to malca rozebrać i ubrać, potem okrężny masaż stóp i dłoni pobudza odruch ssania, a dotykanie noska i policzków budzi. U nas to mało pomaga i walczymy okropnie. Córcia jest rozbudzona totalnie, patrzy tym swoim wzrokiem, kręci silnym karkiem (jak ją lekarka zobaczyła po porodzie to powiedziała, że rozgląda się jakby co najmniej miesiąc miała), przeszczęśliwa łapie jeden łyk i... Odpływa. Potem wszystkie zabiegi nie pomagają, odkładam ją do łóżeczka i po chwili rozpaczliwe szukanie sutka się zaczyna. Jak przerwa jest krótka to ją przykładam, a jak długa to ją przetrzymujemy te 1,5 godzin. Taki jest mój aniołek#2, mało płacze, dużo się uśmiecha (choć wiem, że to nie uśmiech świadomy, ale wygląda uroczo), ładnie śpi w nocy ale z tym, żeby się najadła to systematyczna bitwa się toczy.

Porównanie 2 vs 1 # ciążapoza tym, że dzieciaki są z wyglądu prawie identyczne, to zachowania również mają takie samo na tym etapie. Nawet dwa rodzaje płaczu, "le, le, le" oznacza chce mi się jeść, drugi typowy płacz jest na całą resztę nieszczęść niemowlaka.
Natomiast spora różnica jest we mnie. Jestem o niebo spokojniejsza. Już drugiego dnia w domu zostałam na godzinkę sama z dwójką, oczywiście ledwo mąż wyszedł i stało się to czego się obawiałam najbardziej: Józek super pilnie chciał sikać (w przedszkolu sika sam, ale u nas trzeba na wyższą toaletę go podsadzić, a potem zdjąć), a Zosia zaczęła akurat jeść. Pierwszy raz zrobiłam to jak supermen: jedno przyssane do cyca i podtrzymywane jedną ręką, drugie podniosłam drugą ręką. Ale ponieważ zgodnie z zasadą Prawa Murph'ego, zdarza się to praktycznie za każdym razem, kiedy z nimi choć na chwilę zostaję sama, teraz biorę głęboki wdech, małą odkładam do łóżeczka, szybko działam z Józkiem i wracam po nią. Nie jest źle, choć wymęczająco, przy jednym łapie się chwile dla siebie, przy dwójce to praca na pełnych obrotach non stop, dlatego mąż stara się wszystkie formalności i ważne sprawy załatwiać, w czasie popołudniowej drzemki Józka.
Na mój spokój i pogodę ducha przypuszczam, że w dużej mierze poza doświadczeniem wpływa to, że nie stosuje diety prewencyjnej (mamom karmiącym zaleca się jedzenie... niczego, lista tego czego nie wolno lub z czym trzeba uważać to prawie wszystko, po pierwszym miesiącu wolno po jednym produkcje wprowadzać, dla niewtajemniczonych przykładowo teraz wolno mi wg diety prewencyjnej zjeść 1/2 jabłka co dwa dni!). Trochę o tym poczytałam i jest to dość nowy wymysł Europy Wschodniej, więc staram się jeść zdrowo z ograniczeniem wydymających warzyw (np. fasola), czosnku, bardzo ostrego przyprawiania, orzechów, kakao (ale to czasowo), cytrusów (jem cytrynę np w surówkach, parę kropli, czy jogurt pomarańczowy) i tłustych smażonych potraw (choć kotlet schabowy już jadłam). A jakby się coś zaczęło dziać to zaczniemy wtedy stosować jałową dietę.
Read more ...

poniedziałek, 10 listopada 2014

Na dzień przed porodem - cała ja

Co super pilnie robić przed samym porodem???
1) czytać na potęgę, puki jest czas
W końcu decyduję się na łososia w śmietanowym sosie szampańskim i łamię zasadę stanowiącą o jedzeniu ziemniaków raz w tygodniu, bo filet planuję podać z kilkoma pięknymi jersey royals oraz zielonymi szparagami, chociaż na szparagi jeszcze odrobinę za wcześnie. Zdecydowanie staram się trzymać składników sezonowych i miejscowych, słyszałam jednak, że nawet Włosi jedzą teraz pomidory zimą. Poważnie! Mnie też ta informacja zbiła z nóg.” (Paula Daly Gdy przejdziesz przez próg, s. 27 Pruszyński i S-ka, Warszawa 2014). Podobało się? To polecam twór o nazwie „kobieca strona thrillera” (a jaka jest męska? Samo mordobicie?). Uwielbiam poznawać habitus bohaterów, nie tylko wiedzieć, że jedli ale też co jedli, ale bez przesady!!! Kogo obchodzi jak pani sprząta i dlaczego i czym. Już dawno tak bardzo nie zniechęciłam się do głównej bohaterki, knująca pedantka o czym każde zdanie książki przypominało. Co kilka stron podnosiłam wzrok od czytanej akurat strony z myślą „no nie wierze, po cholerę o takich bzdetach pisze autorka”. Dla mnie koszmarek, tylko ambicja kazała mi przebrnąć przez całość.
Ostatnio przy zdjęciu najnowszej dostawy książek z biblioteki zapomniałam o drugiej, równie ważnej kupce mojego synka. Kartę biblioteczną ma założoną od 5 miesiąca życia.

Dla równowagi w przyrodzie przeczytałam jeszcze jedną książkę. Od pierwszej strony chłonęłam z zaciekawieniem każde zdanie. Sam styl pisania był dla mnie o wiele przyjemniejszy, jak by to ująć: szybszy, mnie zdań tysiąckrotnie złożonych niepotrzebnie. W cieniu zdarzeń Anne Holt opowiada o psycholog kryminalistyki Inger Johane, która idzie na przyjęcie w dniu tragedii na wyspie Utoya. Równolegle z dramatem na wyspie ginie ośmioletni chłopiec, syn gospodarzy, pozorny wypadek okazuje się zabójstwem. Jeden maleńki minusik dla książki – ja lubię happy endy i dosłownie pół ostatniej strony bym wyrwała bo na niej jeszcze ktoś umiera.
Tym sposobem tuż przed porodem odwiedziłam Szwecję, Niemcy we wcześniejszych książkach, z Paulą Daly Krainę Jezior w Anglii, a z Anne Hott Norwegię :-) Bywa się, bywa ;-)

2) seryjnie spotykać się ze znajomymi, puki można się swobodnie wyrwać bez dzieciaków
2-3 razy w tygodniu przez ostatni miesiąc przed porodem, odwlekane nawet od roku spotkania, magia deadline i potrzeba „pożycia” na zapas.

 
Sernik porzeczkowy i sok ze świeżo wyciskanej pomarańczy z miętą.
Zestaw rozkosz: Crème brûlée, kanapka z wędzonym łososiem, majonezem, sałatą, na pysznej, chrupiącej bagietce, a do tego yerba mate tropikalna w matero z bombillą.
Każde z tych spotkań było warte wiele ale najważniejszy był spacer, na który w piękne słoneczne południe umówiłam się z koleżanką-mamą. K-M ma synka z nietolerancją glukozy i białka i innymi problemami. Trochę poczułam skruchę. Fantastycznie sobie radzi, żyją pełną parą (w sierpniu z 1,5 rocznym chłopcem byli w Turcji). Rozmawiałyśmy i o pracy, i o znajomych, i o planach, a nie jak to często z rodzicami małych dzieci bywa, męcząca monotematyczność parentingowa (któryś raz słyszysz o porodzie, karmieniu, hasełkach, które są przesłodkie ale tylko dla rodziców danego dziecka). Znajoma była zadbana (wiecie zrobione oko, ładne ubranie), nie truchlała nad dzieckiem, nie nosiła go bez przerwy bo taki biedny. Zero dramatu bo w końcu to nie dramat, tylko trochę więcej trzeba pokombinować w pewnych kwestiach. Mój Józek po 1,5 miesiąca od powrotu z Bułgarii zaczął jeść potrawy mleczne. Co ja się nadenerwowałam w trakcie, że mu to nie przejdzie albo przejdzie za 2 lata jak ostrzegała pediatra. Paprotna – optymizm se włącz!

3) bez niespodzianek – mościć gniazdko nowemu pisklakowi
Klasyka gatunku: prać miliony pożyczonych ubranek, montować łóżeczko itp. Jak się wydaje, że wszystko jest przygotowane, ciągle coś nowego się przypomina.
 Jak poznać, które ubranko od której koleżanki??? Zdjęcia.

4) robić zakupy świąteczne, na luzie i swobodnie (cała ja)
Wcześnie? No na usprawiedliwienie się powiem, że okazje do obdarowania męża (bo pozostałe zakupy mogę z nim zrobić), mam aż 3 w grudniu: Mikołaj, rocznica jednego z naszych ślubów oraz Wigilia. Na dwie pierwsze okazje dajemy sobie drobiazgi, ale to czasami oznacza więcej myślenia i szukania, niż kupno większego prezentu.
5) sprzedawać suknię ślubną na Allegro
Taa... Ktoś chętny?
6) ostatecznie wyprowadzić się ze starego mieszkania
Najwyższy czas zamknąć za sobą ten rozdział życia, a wyprowadzać się można w nieskończoność.
7) robić się na bóstwo na porodówkę (to z przymrużeniem oka)
Bylibyście zszokowani jak to newralgiczny punkt u wielu babeczek (np. my sis). Nawet moja najlepsza przyjaciółka zaliczyła fryzjera w tygodniu przed planowaną datą porodu! Ja uważam, ba pamiętam, że po porodzie (i w trakcie) traci resztki godności ze wszystkim na wierzchu, więc dla mnie stanem pożądanym jest coś co mieści się w kategorii „czysto i schludnie” (umyte włosy, wydepilowane co trzeba, zadbane paznokcie).
8) „walczyć z biurokracją” - spotkanie w MZD, z projektantem zmiany organizacji ruchu drogowego
Jak wspominałam jesteśmy w trakcie gigantycznego projektu podłączenia wody miejskiej do domu. Do projektu potrzebne są podprojekty bo skoro wchodzimy w drogę, choćby na pięć minut i choćby tylko na mały skrawek to trzeba zrobić za kolejny tysiak projekt zmiany organizacji ruchu drogowego i mieć na to zgody z Miejskiego Zarządu Dróg. Ciekawe jakie jeszcze niespodzianki nas czekają...
9) zawozić ekspres do kawy i czajnik z reklamacją do sklepu
Nówki, prawie nie śmiganie, a postanowiły się zepsuć. A jedno i drugie będzie nam teraz bardzo potrzebne...
10) dalej odkładać to co się zapomniało kupić z Check listy dla dziecka
Bagatela, pampersów typu new born dalej nie mamy... Plus przypomniało mi się o tym, że dziecko przez pierwszy rok życia powinno dostawać witaminkę D+K (jeżeli je ponad 300 ml sztucznego mleka dziennie to samą D).
11) prowadzić debatę z mężem dlaczego dziecku niezależnie od płci daje się lalkę do zabawy przy narodzinach braciszka lub siostrzyczki
Bo zabawy dzieci to imitacja zachowań dorosłych, jeżeli tatuś i mamusia nagle zaczną najczęściej zajmować się przewijaniem, karmieniem i usypianiem siostrzyczki to być może starszemu dziecku złagodzi szok zmiany możliwości zajęcia się tym samym?!

12) leczyć pierworodnego z zapalenia oskrzeli
No to Józek ma antybiotyki i po pięknym, pełnym tygodniu w przedszkolu, przed przyjściem na świat Zośki, w domu powitaliśmy znowu zarazki (co podniosło mój poziom stresu do zenitu, nie wyobrażam sobie rodzić z gorączką, a potem nie móc dostać dziecka do opieki, żeby go nie zarazić).

13) a że należy jak najwięcej odpoczywać...

Gotować, sprzątać, odkurzać, zmieniać pościel...

Ciacho na spontanie - robiąc naleśniki, dosłownie w międzyczasie zobaczyłam przepis na proszku do pieczenia na ciasto jogurtowe i "się zrobiło". Nie wiem czy już kiedyś Wam pisałam, najczęściej piekę coś tylko raz w życiu bo podstawową motywacją u mnie jest chęć skosztowania jak to smakuje.


A na 2 godziny przed odejściem wód, składać reklamację w Orange.
Read more ...

wtorek, 4 listopada 2014

Chwalipięta w kącie stała

Miałam cioteczną babcię, damę. Uczyła się w czasach, gdy inni się nie uczyli, grała na pianinie, była dyrektorką przedszkola, dbała zawsze o strój, fryzurę, jedzenie witamin, dzień bez surówki z kiszoną kapustą i spaceru to dzień stracony, rok bez wyjazdu na wakacje to rok stracony – nawet jak miała 84 lata. Zawsze wierna dziadkowi, choć otoczona adoratorami, z czego dobrze zdawała sobie sprawę. I miała tę jedną wadę. Jedną. Wychowana w czasach, kiedy skromność była ceniona ponad wszystko. Skromność, która pociągała za sobą pesymizm – nie chwal się, bo to, że teraz jest dobrze nie oznacza, że tak też będzie jutro. Skromność, która nie pozwalała na dumę i radość – jak była w Niemczech na wakacjach, mówiła na ulicy po niemiecku (potrafiła robić to płynnie), bo jak głośno zaczęłaby po polsku, to mogą źle na nią popatrzyć. Z tego co wiem, to też syndrom powojenny. Zresztą cała ta skromność to nalot historyczny. Tak jak choćby syndrom matki polki, który rozwinął się w czasach zaborów i wojen – mężczyźni walczyli, więc heroiny zajmowały się domem od A do Z i to im dawało poczucie bezpieczeństwa i kontroli.
U babci skromność nie przybierała trzeciego oblicza – zawiści. Zawsze była życzliwa innym i pomocna. Jednak przyglądając się naszym cechom narodowym, u wielu powojenna skromność zaowocowała zawiścią. Niech się innym nie uda. Młodzi z pokolenia Y odchodzą drastycznie od skromności, w każdym jej aspekcie. To pokolenie zupełnie nie skromnych selfie, ekshibicjonizmu w mediach i na portalach społecznościowych, rewolucji w autorytetach – to, że jesteś starszy, że jesteś moim szefem czy nauczycielem nic nie znaczy, na autorytet trzeba zasłużyć, do tego, zwłaszcza w pracy ich życie toczy się pod etykietką „ale czy mi się to opłaca”? Rozdmuchany amerykański indywidualizm, w tej konsumpcyjnej wersji, bez patriotyzmu i amerykańskiego snu. Może to pokolenie to taka skrajna odpowiedź, dla wcześniejszych generacji wyrosłych pod znakiem komunistycznego „nie wychylaj się”? Ja jestem z pokolenia X, jak to określają demografowie. Idealni pracownicy, bardzo nastawieni na cel, rywalizacje i myślenie jak wypadam w oczach innych, gdzie pieniądze chce się dla bezpieczeństwa gromadzić i dla prestiżu, a nie dla tego co za nie można mieć jak w pokoleniu Y. Oczywiście z cechami pokolenia jest jak ze statystyką – opisuje sztuczny twór, przeciętną jednostkę, nie prawdziwą, skompilowaną, wielowymiarową.
No ale po co o tym piszę? O odejściu od skromności z jej dobrymi i złymi aspektami? Bo czasami mam przesyt „dumnymi rodzicami”. Od FB po spotkania towarzyskie. Opowiadający anegdoty o dzieciach, które bawią tylko ich bo widzieli rozwój tego dziecka od iskiereczki, która nic nie umiała i do niczego sama nie była zdolna, bo byli świadkami czegoś, o czym mówią, a jak to bywa z humorem sytuacyjnym, opowiadany nie jest już taki zabawny, bo są w swoim dziecku zakochani. Wszystko fajnie, kiedy to jest sporadyczne, wtedy nawet miło, dowiaduje się człowiek co u kogo słychać, gorzej jak to jest masowy atak.
Mam znajomą, która wyjechała do Włoch, gdzie urodziła dziewczynkę, pół roku młodszą od Józka. Chwali się tym, że jadą odważnie na wakacje (do Polski albo nad włoskie morze, a dzieciaki przecież cały świat zwiedzają od urodzenia, polecam: Mały Podróżnik) i jak to jej córka ma zachwycające poczucie rytmu i zaczyna pierwsze lekcje rytmiki, jakie ma hasełka, co zrobiła na placu zabaw, a co w kąpieli. No i jaka jest pomysłowa, nie tylko gotowe zabawki ją cieszą, ale jak mama zrobiła jej domek z koca pod krzesłami. A, że ja jestem z pokolenia X, to mimowolnie włącza mi się porównanie i sobie myślę, ja tu siedzę cicho jak mysz kościelna, nikomu nie mówię ile to od narodzin Józka robiliśmy dla niektórych odważnych rzeczy, jak Józek szybko zaczął płynnie gadać, co wszystkich od lekarzy po nauczycieli zaskakiwało, jak to wszystko o czym pisze (i fotografuje) znajoma, łącznie z cholernym domkiem z koców dobrze znamy. Może powinnam mu nagrać filmik jak akompaniuje Tacie, kiedy ten gra na gitarze, grając na harmonijce i tańcząc? Albo jak grał na ukulele i przy tym śpiewał po swojemu jako niespełna dwulatek? Albo jak ćwiczy z tatą wieczorem przysiady i kiedy tata podnosi hantle on podnosi puste butelki po wodzie? Albo jak "czyta" ze mną książki, ja na jednej połowie fotela, on na drugiej ze swoją? Czasami też "czyta" moją książkę - tzn. kartkuje ją i pięknie opowiada wymyśloną przez siebie bajkę. Albo jak piecze od A-Z (no może bez Z bo ja wkładam do piekarnika i podpowiadam poszczególne kroki) ciasto? Ale po co? Każde dziecko jest wyjątkowe i jak jest kochane to rodzice mają takie magiczne chwile z nim, ważne tylko dla nich. A potem się strofuje w głowie i myślę, no i niech będzie z niej dumna mama, wyluzuj. I znowu jestem normalna i mam to w głębokim poważaniu, a nasze momenty... Są dla nas.

Jednak dziś coś Wam opowiem, pewnie śmiesznego tylko dla rodziców – świadków, ale co tam. Wczoraj słyszymy jak Józek bawiąc się zaczął deklamować fragmenty wierszyków, nucić dziecięce piosenki. Nagle czysto, płynnie i głośno mówi modlitwę:
Aniele Boży, stróżu mój,
Ty zawsze przy mnie stój.
Rano, wieczór, we dnie, w nocy.
Kawę rób.

Nie wiem co byłoby dalej bo wybuch śmiechu rodziców przerwał pełną powagi deklamację...

 mom & son pilates_flickr_sean dreilinger_CC BY-NC-SA 2.0
Read more ...

sobota, 1 listopada 2014

Wszyscy święci balują w niebie


Czas zadumy nie musi przeczyć czasowi zabawy. W cieniu debaty o Halloween w katolickim kraju, tak sobie myślę - zwłaszcza po tym jak widziałam silnie wierzących Włochów i ich radośniejsze podejście do zasad religii- że jedno nie musi wykluczać drugiego. A wręcz przeciwnie. Niefajnie byłoby tylko gdyby Halloween wyparło Święto zmarłych, bo to nie nasza, a amerykańska tradycja (a dokładnie to jak większość 'naszych' świąt m.in. Boże Narodzenie zamiast Dionizji - pogańska). A o swoje tradycje miło jest dbać. 

Tekst godny polecenia w temacie debaty o Halloween w katolickim kraju w TokFM Krucjata Frondy, z przedstawieniem agresywnego podejścia antyhalloween, przez pomysł na alternatywne Holy Wins, gdzie propozycją jest przebieranie się za świętych (fajny komentarz słyszałam w radiu, żeby przebrać się np za Świętą Agatę z obciętymi piersiami na tacy, będzie bardziej makabrycznie niż za szkieletorka). Na koniec tekstu jest przedstawione podsumowanie księdza Draguła, z którym się zgadzam. Większość (jak nawet nie wszystkie) święta chrześcijańskie polegały na "przerabianiu" świat pogańskich, więc to trochę normalny proces:
 "(...) zamienianie "Halloween" na "Holy Wins" w akcie chrześcijańskiego nieposłuszeństwa wydaje się zbędne, jeśli tylko przypomnieć etymologię słowa "Halloween", które pochodzi od "All Hallows Eve", czyli "Wigilii Wszystkich Świętych". Lepiej więc przypomnieć, skąd się wzięło to wyrażenie, niż tworzyć neologizmy.
Ks. Andrzej Draguła już dwa lata temu przypominał na blogu w serwisie "Więzi", że wiele chrześcijańskich świąt i obrzędów wywodzi się z tradycji pogańskiej. Przypomina, że nauka mówi o procesie "desemantyzacji", zacieraniu pierwotnych znaczeń i zmianie ich. 
'Doszukiwanie się satanistycznych intencji czy inklinacji u dzieci biegających z wydrążoną dynią to chyba jednak przesada. Komercyjny, przywieziony z Ameryki Halloween ma się tak do celtyckiego święta zmarłych (a nie złych duchów) jak tzw. Mikołaj do św. Mikołaja' - wskazuje duchowny."

 A czym u nas pachnie? Czosnkiem i czekoladą. 
Tarta z kozim serem i szpinakiem oraz brownie. Odświętnie.
 
Read more ...

Moja lista blogów

Łączna liczba wyświetleń

Designed By Blogger Templates