Wielki
Piątek to dla mnie trzy wyjazdowe wspomnienia. Pierwsze to pobyt ze
znajomymi z kursu Esperanto w Niemczech, w górach Harzu, drugie to
niesamowita Wielkanoc w Rzymie,
a trzecie to Wielki Piątek w czasie lotu do Stanów Zjednoczonych
holenderskimi liniami lotniczymi. Zlaicyzowani Holendrzy nie wpadli
na to, że w tym dniu prawie wszyscy pasażerowie wybiorą
wegetariański danie i dla połowy pasażerów go zabrakło. Ach
zrobiłoby się coś szalonego...
easter2_flickr_yvestown_CC BY-NC-ND 2.0
Plany
mamy bardzo tradycyjne: jutro jak się obudzimy (ok 9:00) zrobimy na
śniadanko pancakes
i ugotujemy jajka w łupinkach z cebuli i zapakujemy koszyczek
Wielkanocny. Nasz koszyczek to miniaturka – symbole potraw i jajka
do podzielenia się w niedzielę przy życzeniach, strasznie mi się
nie podoba jak ktoś z siatami na zakupy do kościoła chodzi (patrz
moja ciocia). Po święceniu moja mama i moja mama Chrzestna z
Niemiec (od tygodnia mieszka u mojej mamy) wpadają do na na kawę.
Po południu, po święceniu na które wybieramy kościół, gdzie
cała akcja toczy się na świeżym powietrzu, kończymy etap
umartwiania się i postu.
Jak
pogoda dopisze w sobotę wieczorem pojedziemy do Ochodzitej,
wejdziemy na szczyt i zrobimy sobie piknik przy zachodzie słońca
(już dwa razy nam się to udało)
W
niedzielę rano jemy na szybko babkę z mlekiem, potem biegniemy na
mszę świętą, żeby tak przed 11 zacząć jeść tradycyjne
Wielkanocne śniadanie, z żurkiem i mnóstwem nowalijek. Moja Mama
przepięknie zdobi stół. Potem jak pogoda dopisze spacerek, a tak
na 16 pojedziemy do teściów, którzy nie mają specjalnie
rozbudowanej tradycji wielkanocnej (przed obiadem łamią się
poświęconym jajkiem i składają życzenia).
W
poniedziałek planujemy wybrać się do dziadków męża w
odwiedziny, a wieczorem może uda się wyskoczyć na koncert :-)
Wesołych
świąt wszystkim :-)