/Development/

/Mindfulness/

/Work-Life Balance/

/Happiness/

/Sense of accomplishment/


Breaking News

sobota, 30 listopada 2013

Bez lania wosku ale z kręglami :-)

Andrzejkowy weekend. Wieczór spędzamy ze znajomymi na kręglach. Dziecko na wygnaniu, śpi u dziadków (co też oznacza dla niego rozpuszczanie i zabawę). Wyjście ze znajomymi to taka trochę randka z moim mężem bo jestem teraz słomianą wdową – mąż wziął urlop na remont i mieszka u mojej mamy, żeby od rana sprawnie kleić kafelki, układać podłogę i zrobić pomiary do ostatecznego zamówienia drzwi. Sama „przyjemność” taki urlop, naprawdę mu współczuję i jestem dumna, że to taka złota rączka. Myślę, że jest realna szansa przeprowadzki na wiosnę do naszego nowego-starego domku :-)

Miałam Wam napisać o tym, że zapisuję się do Klubu mówców – Toastmasters, który powstaje w Bielsku (a bo mam za dużo czasu między załatwieniami przy remoncie, opieką nad dzieckiem, pracą, kursem angielskiego, włoskiego, szkołą Coachów i blogiem;-) oraz o ostatnim szkoleniu z NLP. Ciągle to odkładam bo wracamy do domu późną nocą po wszystkich „pilnych-sprawach-do-załatwienia”.
Szkolenie było genialne, tematyka NLP, tym razem m.in. o pytaniach / podejściu chunk up, chunk down i chunk lateral. A miejsce do tego idealne... Salka z widokiem na promenadę wzdłuż Wisły w Ustroniu. Widok typu trzy white terriers w różowych, futerkowych wdziankach prowadzonych przez ich panią na spacer – nie do zastąpienia. Zresztą mój pokój w hotelu, też miał widok na rzekę (generalnie te moje szkolenia są dwudniowe, więc nocleg między nimi mam zapewniony w hotelu, co oznacza zwykle, że wieczorem byczę się w SPA, choć tym razem w hotelu Olympic zamiast kompleksu SPA były kręgle – integracyjne fantastyczne, a dzięki temu dziś nie drugi, a trzeci raz w życiu będę w to grała).

P.S. Da się grać w kręgle w szpilkach, nie wolno tylko robić rozbiegu :-) :-) :-)
Read more ...

sobota, 23 listopada 2013

Dzień-jak-nie-codzień

Koleżanka zrobiła mi kuku. No ale po kolei.
Że małżonek mój pojechał na szkolenie, perspektywa wolnej chaty nie mogła się zmarnować. Więc JĄ zaprosiłam. No i stało się. Z taką pasją opowiadała o wakacjach w Tajlandii, że o niczym innym teraz nie myślę. Ja tam chcę! Pływać z rybką nemo, siedzieć przed sklepem 3 godziny bo po drugiej stronie ulicy jest taki widok na plaże, że oczu nie da się oderwać, jechać rikszą tour po świątyniach buddyjskich, czy skuterem wśród samych palm i turkusu morza. A na dodatek miło, tanio i bezpiecznie, tak, że osoby znające tylko angielski i pierwszy raz poza biurem podróży organizujące wakacje, dały radę!
www.booking.com Gloria Palace Amadores Thalasso
Koło tego hotelu jest bajeczna plaża Zakochanych, gdzie miałam przyjemność być w tym roku . Zawsze miłe wspomnienie z wakacji:-)
Zeszły tydzień upłynął nam pod znakiem remontów. Kupiliśmy podłogę. Marzył mi się parkiet, będzie dębowa deska barlinecka, ale grunt, że naturalne drewno. Byliśmy u projektanta po projekt WC, łazienki, kuchni, czyli tych pomieszczeń gdzie są kafelki (przy kupnie kafelek koszt projektu to 0 zł).
Przez remont i sprawy, które trzeba było załatwić po okresie, kiedy prawie nie było mnie w domu, dziś „odtajam” w domowych pieleszach. Zrobiłam batoniki mussly, sałatkę z kurczaka w rozmarynie, tortellini, rukoli, pomidorów i czarnych oliwek z odrobiną oliwy z oliwek i świeżo mielonego pieprzu i zmielonej soli. Posprzątałam mieszkanko i cieszę się całym dniem spędzonym z synkiem. Bardzo bym tylko chciała mieć w perspektywie podróż i to nie byle jaką...
Read more ...

piątek, 15 listopada 2013

panta rhei

Ten tydzień był pełen nowych myśli, inspiracji, nowych ludzi. Jak to ostatnio ktoś ładnie określił w mojej obecności, jesteśmy sumą naszych myśli sprzed roku. A ja myślę bez przerwy, na przyśpieszonych obrotach.
We wtorek miałam przyjemność uczestniczyć w spotkaniu Klubu Toastmasters i poważnie zastanawiam się nad przystąpieniem do nich. Można w uproszczeniu powiedzieć, że to grupa mówców wzajemnego wsparcia, początki ich istnienia sięgają 1924 roku, a organizacja liczy kilkanaście tysięcy członków na całym świecie.
Na spotkaniu klubu byłam z mężem i koleżanką (jak przystąpię do niego, powinnam dostać zniżkę za ściąganie ludzi na spotkania). W którymś momencie jedna z osób przedstawiających kolejnego przemawiającego, zapytała czy znacie człowieka, który był w większej liczbie krajów niż ma lat. Na co mój mąż odpowiedział do mnie: Tak, nasz syn. No fakt nie ma dwóch latek, a był w Chorwacji, Austrii, na Wyspach Kanaryjskich...

Czwartek i piątek spędziłam na szkoleniu dla managerów w hotelu Młyn Jacka w Jaroszowicach. Uczyliśmy się o cyklu życia zespołu, o rodzajach i zasadach feedbacku, delegowania, o sposobach zarządzania sytuacyjnego, dopasowanych do etapu rozwoju pracownika.
Style Przywództwa Sytuacyjnego Blancharda:
1. Debiutant – pierwsza praca lub nowe stanowisko, jesteśmy pełni entuzjazmu, ale mamy małą wiedzę ← przełożony powinien być dla nas pomocą i podawać dużo instrukcji
2. Adept – coś już umiemy ale robimy sporo błędów, pojawiają się pierwsze rozczarowania, zniecierpliwienie, spada motywacja ← przełożony powinien być konsultantem
3. Praktyk – mamy sporą wiedzę ale nie podejmujemy decyzji samodzielnie, wiele osób bojąc się odpowiedzialności nie rozwija się bardziej, a to etap w którym jest bardzo niska motywacja, więc dobrze szybko z niego wyjść ← szef powinien wspierać i motywować do rozwoju, podejmowania odpowiedzialności
4. Ekspert – duża wiedza i odpowiedzialność, świadomość swoich kompetencji bardzo podnosi motywację ← szef powinien umiejętnie wykorzystywać potencjał takich pracowników delegując im zadania
5. Blanchard o tym poziomie już nie pisał, jednak ekspert albo chce uczestniczyć w planie sukcesji, albo chce reorganizacji zadań, żeby mieć nowe wyzwania i nie stracić motywacji.


Nowa porcja wiedzy wsiąknęła w mój mózg.
Wróciłam do domu, żeby dosłownie w drzwiach minąć się z mężem, który pojechał na warsztaty gitarowe do Krakowa. Oczywiście mój synek po dwóch dniach z tatą nie chciał nic innego robić tylko grać na ukulele, harmonijce i bongosach (jego instrumenty). Muzyka w ten weekend mnie nie opuści. Jutro idziemy na jeden z koncertów Jesieni Jezzowej (JOHN McLAUGHLIN + ZAKIR HUSSAIN: REMEMBER SHAKTI, Celebrating 40th anniversary). Ja chcę tym razem iść bez synka (koncert jest w BCK, a to nie miejsce, w którym można w razie potrzeb przemieszczać się z dzieckiem), a mąż z malcem (bo uwielbia muzykę). Życie to sztuka wyboru.


Jak mawiam Miś Puchatek „Myśl, myśl, myśl”.
Read more ...

poniedziałek, 11 listopada 2013

Wsiąść do pociągu...

Tym razem będzie troszkę inaczej o moim zjeździe w Szkole Coachów, zwłaszcza, że tematyka dotyczyła metodologii pracy. Niezbyt wdzięczny temat. 
Tym razem będzie od strony PKP. Do Katowic, na uczelnię dojeżdżam pociągami, które uwielbiam bo kojarzą mi się z wakacjami w dzieciństwie, a poza tym mogę w nich czytać (o ironio losu, osoba, która kocha podróże jak ja ma chorobę lokomocyną, więc w samochodzie czy autokarze nie mogę przeczytać nawet smsa, żeby nie zrobiło mi się niedobrze).

Wolę składy otwarte, niż z przedziałami – nie jest się skazanym na bliski kontakt, w zamkniętej klitce, z różnej jakości towarzystwem. Mam swoje ulubione stacje – Goczałkowice Zdrój, stacja między dwoma jeziorami, jakby na moście z torów. Rankiem spowita mgłą, popołudniu ukazująca najpiękniejszą stronę wszystkich pór roku. Łabędzie, alejka ze starymi drzewami. Nostalgię budzi stary budynek dworcowy, mógłby być piękny, a zdewastowany, z ogromnym bilbordem czeka na kupca.
Od tej soboty mam także stacją budzącą negatywne emocje. Tychy. Wracam wieczorem z Katowic do Bielska. Pociąg podjeżdżając na stację przejechał przez coś. Pomyślałam „Boże, żeby to nie był człowiek, czy zwierzaczek”, patrzę na sąsiadów, ani powieka im nie drgnęła, myślę więc „Głupia jesteś, pewnie gałąź, typowe odczucie, znane tym ludziom, którzy częściej pociągami jeżdżą”. A na stacji stoimy, stoimy, stoimy około 30 minut. Poszła plotka, że pociąg się zepsuł, naglę konduktor mówi przez megafon, że potrąciliśmy człowieka i nie wiadomo, kiedy i czy pojedziemy. Aż mnie ścisnęło w żołądku, myślę biedny człowiek, szybka modlitwa, żeby wszystko było dobrze z nim. A wokół mnie... Wściekłość ludzi, że się śpieszą, że niektórzy do pracy, że autokary powinni podstawić...

Homo homini lupus est. Thomas Hobbes
Potem jakaś parka, wcześniej obcych sobie ludzi, którzy niesamowicie dobrze odnaleźli się w tej sytuacji, poszła do konduktora zapytać o transport zastępczy. Siedzieli w drugiej części wagonu, ale wszystko opowiadali tak głośno, żeby każdy słyszał. Dowiedzieli się ponoć, że mężczyzna wtargnął na przejście na torach zaraz przed stacją, że zginął i czekamy na prokuraturę, więc pociąg nie pojedzie. A potem opowiadali o prawach fizyki przy samochodowych wypadkach, o polskim więziennictwie, o samobójcach w statystykach (bo kto wie)... Woda na młyn.
Zadzwoniłam po męża, powiedział, że po mnie przyjedzie. Zresztą większość ludzi tak zrobiła bo nawet chciałam powiedzieć, że mamy dwa wolne miejsca w samochodzie ale wszyscy wokół mnie byli poumawiani na transport. Wychodząc – a właściwie szukając drogi wyjścia z dworca, który się remontuje i jest zamknięty – wpadłam na szlochającą spazmatycznie kobietę. Mogę się tylko domyślać, że bliską potrąconemu mężczyźnie. Znam tę rozpacz aż za dobrze.


Na następny dzień miałam okazję porozmawiać z ciekawą osobą, prowadzącą nasze zajęcia w szkole. Psychologiem, terapeutką, ona pracuje z umierającymi w szpitalu, jej mąż jest GOPRowcem, a najlepsza przyjaciółka, też psycholog... Pracuje z maszynistami, z ich traumą po zabiciu człowieka na torach. Mówi, że nie wyobrażamy sobie jak to silny szok dla nich i poczucie bezradności, nie wyobrażamy sobie jak dużo ich ma takie doświadczenia...
Powiedziała mi też, że reakcja ludzi była typowa. Niedopuszczenie do siebie myśli o śmierci, o tym jak życie każdego z nas jest ulotne. To pomaga. Ale czy jest godne?


P.S. A przy okazji czytam właśnie kryminał historyczny o Złotym Pociągu, ukrytym przez Nazistów w Austrii, z łupami wojennymi. Czarne Słońce, James Twining
 Jeden z nowych, świątecznych smaków kawy z syropem, muffinka double chocolate, dobra książka, można czekać na pociąg...
Read more ...

środa, 6 listopada 2013

Wicca


Ja do męża, sms: "Prosto po szkoleniu w piątek, chciałabym pojechać na spotkanie do hotelu, na które dostałam zaproszenie, żeby sprawdzić kontrahenta jak na takich eventach pracują. Nie masz nic przeciwko?"
Mój mąż dopytał co, i jak, i o czym, napisałam mu tyle ile sama wiem - temat: w damskim gronie, na zaproszeniu dynia, że wśród ciekawostek wieczoru dobre jedzonko i trochę magii (dosłownie).
Sms od męża: "Czyli spotkanie feministycznych czarownic ? To ja nie wiem."
No to idę. Z koleżanką ;-)
November_flickr_gobucks2_CC BY-NC-SA 2.0
Z pracy do domu mogę jechać na 4 sposoby. Jedna droga prowadzi przez lotnisko. Uwielbiam ją i najczęściej wybieram. Tak też zrobiłam dziś.
W szybę uderzał zimny wiatr, przypominający, że w Szczyrku spadł śnieg (a to tak blisko od nas). Na lotnisku chłopaki puszczały latawce, takie dla dużych chłopców, akrobacyjne, komorowe. Dziewczyna promenadą jedzie na białym koniu. Ktoś wyprowadza parkę biszkoptowych goldenów. Surowe niebo, osty zarys ciemnych gór, pojedyncze, bezlistne drzewa i ta przestrzeń... Szybki reset od pracy. Uwielbiam to.
A w radio przyjemny męski głos: Szwedzi sprawdzają filmy, czy są wolne od stereotypów na temat płci. Jak jest w nich scena, w której dwie kobiety rozmawiają ze sobą, o czymś innym niż mężczyźni, to film przechodzi test Bechdel. Wszystkie części Harrego Pottera nie przeszły testu... Sama bym takiego wskaźnika nie wymyśliła...
Read more ...

niedziela, 3 listopada 2013

17:00 Tea Time

Dynia z wydrążoną mordką? Jest!
Świeczki? Są!
Bukiet z kolorowych, jesiennych liści, w wazonie z korkami z wina i kamieniami przywiezionymi z Rodos (wielkie jaja)? Jest!
Nastrój, więc mamy.


halloween_flickr_zane.hollingsworth_CC BY-NC 2.0

Coś słodkiego – czyli moje ukochane brownie, w wersji z polewą z białej czekolady i kokosu.
Coś pikantnego – niezastąpiona tarta z serem kozim przyprawionym gałką muszkatołowa i śmietaną, w wersji z pomidorkami koktajlowymi i szpinakiem (liście przyrządzone z czosnkiem, śmietaną i żółtkiem).
Kawa, herbaty do wyboru, do koloru, sok dla dzieci, a dla dawno-już-nie-dzieci: Martini i Baileys.
Mamy co jeść i pić.

Jak goście będą niezadowoleni – nic nie szkodzi, ja jestem :-) Na szare niedzielne popołudnie, znajomi to dobry plan :-)

Read more ...

sobota, 2 listopada 2013

Żar tropików w Krakowie

Droga z Krakowa do Bielska, w pewnym momencie, idzie równą prostą na zachód. Prosto do kakofonii barw, pomarańczy, czerwieni, granatu. W poniedziałkowy wieczór, nie było osoby w autokarze, którym wracałam do domu, która nie robiłaby zdjęć zachodowi słońca. Natura jest spektakularna.
Tak się rozmarzyłam, gdy nagle starsza pani, śmiało możemy powiedzieć „babcia” (po 70-tce grubo, brązowy kostiumik, kapelusz w tym samym kolorze, elegantka w okularach, trochę wyglądała surowo), dzwoni przez komórkę:
- Karolina Ty będziesz po mnie, czy tata?
Głos po drugiej stronie coś odpowiada.
- To kiepsko, bo ja chcę do Biedronki iść, a wiesz jaki tatuś niecierpliwy robi się w marketach, nie do zniesienia.
Cisza, ktoś mówi po drugiej stronie.
- Ach zniczy zapomniałam u sąsiadów. Ale wiesz jacy są. Jak z nimi byłam w sklepie to są gorsi niż baby. Pół godziny przy jednej półce. Ale „weseli panowie” tak mają. Ja już nie mogę przy tym ich wybieraniu.
Nasłuchiwanie czegoś w telefonie.
- Karolina... A jaka jest zupa?
Nasłuchiwanie.
- To dobrze, już się cieszę. - pauza – Choć szkoda, że nie kartoflanka. - śmiech. Ale sympatyczna pani! Brak mi mojego Babcika strasznie [nie babcia, BABCIK, zawsze tak ją nazywałam].
 
sunset_flickr_paul+photos=moody_CC BY-NC 2.0
Na szkoleniu, na którym byłam w poniedziałek w Krakowie, poznawaliśmy koncepcje Patricka Lencioniego. Podczas wprowadzenia dowiedzieliśmy się, że pisze „powieści businessowe”. Czyli jest główny bohater i przez jego perypetie i pracę dowiadujemy się jaka jest teoria autora o zarządzaniu. Diagnozuje dysfunkcje organizacji, mówi o podstawowych czynnikach braku satysfakcji w pracy (anonimowość, brak poczucia doniosłości własnej pracy oraz niewymierność postępów i poziomu zaangażowania), plus reklama pracy z Extended DISC (psychologiczne narzędzie do rekrutacji, diagnozy organizacji itp.). Szału nie było, jak to zwykle na darmowych szkoleniach, które firmy organizują dla swoich największy klientów. Takie spotkania mają zrobić smaczek na prawdziwe (= płatne) szkolenie, a nie dostarczyć kompleksowej wiedzy.
Poniedziałek był intensywny. Prosto po powrocie z Krakowa, poszłam z mężem i synkiem na koncert Riccardo Veno "il silenzio di ofeo" (nomen omen, bilety wstępu też mieliśmy za darmo od firmy, która organizuje kursy językowe). Wieczorem mnie naszło i upiekłam słodycz PRLu, czyli czekoladowe kulki owsiane. Ale zapach... :-)
 
Ale cofnijmy się jeszcze trochę w czasie... W niedzielę o 18:00, kiedy szłam ul. Grodzką na Rynek Główny widziałam, że jest 20 stopni. Bajka. Powolnym krokiem kierowałam się na spotkanie z przyjaciółką w Bunkrze Sztuki, cudowny, babski wieczór...
Miałam tylko jeden moment zwątpienia, kiedy dostałam kartę, a raczej ohydztwo uwłaczające takiemu miejscu – podkładkę A4 z klipsem (znana wszystkim z biur) z wydrukowanym na karkach menu. Mój ulubiony lokal w Krakowie schodzi równą pochyłą na psy.


 Tak pożegnałam wyjątkowo uroczy październik. Wraz z listopadem przyszło święto zmarłych. Dla mnie, choćbym nie wiem jak się starała, święto smutku i tęsknoty. Pogoda była łaskawa, a groby już wcześniej umyłyśmy i ozdobiłyśmy. W tym dniu, staram się też zadbać o żywych, więc w babskim gronie, mama, ja, siostra, z czekoladowym budyniem, białą inką o smaku wanilii i pomarańczy, jak za dawnych lat usiadłyśmy sobie pogadać. Choć przysmaki dzieciństwa się nie zmieniły, my, owszem. Widać to w rozmowie. Trzy mamy, bardziej partnersko, mniej opiekuńczo. No i dobrze.


Read more ...

Moja lista blogów

Łączna liczba wyświetleń

Designed By Blogger Templates