Zosia w pierwszym tygodniu życia
Poród
– troszkę (z dużym akcentem na to słowo) krótszy i mniej
bolesny niż pierwszy (który niestety doskonale pamiętam). Ale to jednak spora różnica. Poza tym analogicznie
przebiegał jak poród Józka. Po odejściu wód, częste i prawie
bezbolesne skurcze. Dobry czas, żeby się ogarnąć i zorganizować
(bo przecież portfel z dokumentami jest w torebce, a nie w torbie do
szpitala itd.). A, że rodziliśmy po halnym, w noc pełni, dosłownie
ostatnie miejsce było w szpitalu, a do tego ta wymarzona rodzinna
sala (jedna, jedyna na szpital, wolna).
3/4
porodu spędziłam w wannie. Na sam finisz nie mogłam już i
wyszłam, i Józek i Zosia rodzili się w pozycji bocznej, przy
tacie, który odcinał pępowiną i od razu wylądowali u mamy, ciałko do ciałka.
Bardzo podobni – różni ich tylko to, że Józek ma firmową
dziurkę w brodzie po mojej rodzinie, a Zosia nie. Tak to bliźniaki
z różnicą 2,5 roku.
Józek
miał 3150 g i 55 cm (urodził się w pierwszym dniu 38 tyg ciąży).
Zosia
miała 3050 g i 56 cm (urodziła się w ostatnim dniu 38 tyg ciąży).
W
obu przypadkach miałam szczęście nie być nacinaną i szybko
doszłam do siebie, ale teraz to już w ogóle ekspresowo. Poza
osłabieniem i szybszym męczeniem się, po porodzie nic mnie nie
bolało i mogłam wszystko robić. Na tydzień po porodzie mieliśmy patronaż - brzuszek całkiem zniknął, zostały mi 4 kg do pozbycia się (choć nie wiem jak to będzie bo teraz mam wilczy apetyt przy karmieniu naturalnym). Ale w takie większe o jeden rozmiar jeansy wchodzę!!! :-)
Pierwsze
dni –
jak na razie Józio nie okazał cienia zazdrości, może dlatego, że
zwłaszcza tata staje na rzęsach, żeby nie miał do niej powodu.
Przygotowuje nam rzeczy do kąpieli córci (Józek, my z tatą kąpiemy), pokazuje jej swoje
zabawki, słoneczko za oknem itp. Ale pewnie przyjdzie na to czas,
jak będą o zabawki walczyć ;-)
Zosia
to aniołek. Oczywiście na razie, bo na początku dziecko prawie
cały czas śpi. Mieliśmy pierwszą trudną noc bo trzeba było ją
przestawić, ona w nocy miała dzień ze względu na poranny poród.
Ale teraz w nocy jest karmiona około 23 i około 5, potem wstaje około 9. W dzień je często ale mało (zwykle co 1,5 godziny, czasami co
3). Zasypia na cycu, dlatego o tej 23 raz dziennie ją dokarmiamy
mlekiem modyfikowanym (jest chuda i musimy pilnować przybierania na wadze) i myślę,
że też dzięki temu tak idealni daje nam się wyspać. Jak nauczy
się więcej zjadać od mamy i jak będę miała dość pokarmu, od mm
odejdziemy.
Porada
na tym etapie, karmienie – nie
czuję się ekspertem ale to co usłyszałam od pielęgniarek w
szpitalu, a nam się sprawdziło: dzidziuś powinien być max 10-15
min karmiony tylko z jednej piersi. Potem minimum 1,5 godziny przerwy
(czas liczy się od początku karmienia, nie od zakończenia;-), a w
pierwszym miesiącu trzeba pilnować, żeby karmień na dobę nie
było mniej niż 8. Ja nawału nigdy nie miałam ale z tego co
widziałam, biała kapusta z lodówki jest niezastąpiona.
A na
śpiączkę przycycową: przebrać przed karmieniem pieluchę, nawet
jak nie jest to konieczne to malca rozebrać i ubrać, potem okrężny
masaż stóp i dłoni pobudza odruch ssania, a dotykanie noska i
policzków budzi. U nas to mało pomaga i walczymy okropnie. Córcia
jest rozbudzona totalnie, patrzy tym swoim wzrokiem, kręci silnym
karkiem (jak ją lekarka zobaczyła po porodzie to powiedziała, że
rozgląda się jakby co najmniej miesiąc miała), przeszczęśliwa
łapie jeden łyk i... Odpływa. Potem wszystkie zabiegi nie
pomagają, odkładam ją do łóżeczka i po chwili rozpaczliwe
szukanie sutka się zaczyna. Jak przerwa jest krótka to ją
przykładam, a jak długa to ją przetrzymujemy te 1,5 godzin. Taki
jest mój aniołek#2, mało płacze, dużo się uśmiecha (choć
wiem, że to nie uśmiech świadomy, ale wygląda uroczo), ładnie
śpi w nocy ale z tym, żeby się najadła to systematyczna bitwa się
toczy.
Porównanie 2 vs 1 # ciąża – poza tym, że dzieciaki są z wyglądu prawie identyczne, to zachowania również mają takie samo na tym etapie. Nawet dwa rodzaje płaczu, "le, le, le" oznacza chce mi się jeść, drugi typowy płacz jest na całą resztę nieszczęść niemowlaka.
Natomiast spora różnica jest we mnie. Jestem o niebo spokojniejsza. Już drugiego dnia w domu zostałam na godzinkę sama z dwójką, oczywiście ledwo mąż wyszedł i stało się to czego się obawiałam najbardziej: Józek super pilnie chciał sikać (w przedszkolu sika sam, ale u nas trzeba na wyższą toaletę go podsadzić, a potem zdjąć), a Zosia zaczęła akurat jeść. Pierwszy raz zrobiłam to jak supermen: jedno przyssane do cyca i podtrzymywane jedną ręką, drugie podniosłam drugą ręką. Ale ponieważ zgodnie z zasadą Prawa Murph'ego, zdarza się to praktycznie za każdym razem, kiedy z nimi choć na chwilę zostaję sama, teraz biorę głęboki wdech, małą odkładam do łóżeczka, szybko działam z Józkiem i wracam po nią. Nie jest źle, choć wymęczająco, przy jednym łapie się chwile dla siebie, przy dwójce to praca na pełnych obrotach non stop, dlatego mąż stara się wszystkie formalności i ważne sprawy załatwiać, w czasie popołudniowej drzemki Józka.
Na mój spokój i pogodę ducha przypuszczam, że w dużej mierze poza doświadczeniem wpływa to, że nie stosuje diety prewencyjnej (mamom karmiącym zaleca się jedzenie... niczego, lista tego czego nie wolno lub z czym trzeba uważać to prawie wszystko, po pierwszym miesiącu wolno po jednym produkcje wprowadzać, dla niewtajemniczonych przykładowo teraz wolno mi wg diety prewencyjnej zjeść 1/2 jabłka co dwa dni!). Trochę o tym poczytałam i jest to dość nowy wymysł Europy Wschodniej, więc staram się jeść zdrowo z ograniczeniem wydymających warzyw (np. fasola), czosnku, bardzo ostrego przyprawiania, orzechów, kakao (ale to czasowo), cytrusów (jem cytrynę np w surówkach, parę kropli, czy jogurt pomarańczowy) i tłustych smażonych potraw (choć kotlet schabowy już jadłam). A jakby się coś zaczęło dziać to zaczniemy wtedy stosować jałową dietę.