To już niepisana tradycja (a raczej skrzętnie zapisana na łamach tego bloga), że w Trzech Króli wybieramy się całą rodzinką na sanki. Tym razem tylko psa brakowało, ale przy dwójce własnych dzieci i tłumie cudzych nie miałby kto go okiełznać bo na widok śniegu bzikuje nasza labradorka z radości.
Było cudownie, słonecznie (zdjęcie chyba zrobiłam w jedynym momencie, kiedy słonko zakryło chmury), wesoło. Próbowaliśmy nawet zrobić bitwę, śnieg się jednak nie kleił. Rok temu byliśmy na Białym Krzyżu, ale że w tym roku, już to miejsce odwiedziliśmy, wybraliśmy Dębowiec. A że rześkie powietrze wzmaga głód, popołudniu wróciliśmy do domu na obiadek. Stek wraz z sałatką wedle mojego, zapewne nieoryginalnego pomysłu (opakowanie pomidorków koktajlowych, opakowanie sera feta, dobra oliwa z oliwek, sól z Himalajów świeżo mielona, jak i pieprz, opakowanie ugotowanych tortellini np z grzybami, prażony słonecznik). Wieczór spędziliśmy za to w towarzystwie chrzestnej Zosi, jej taty i cuba libre (bacardi + coca cola). Ostały się jeszcze ciastka orzechowe i piernik ze świąt. Teraz to właściwie najlepiej smakują bo nie ma takiego przesytu:-)
Weekend spędzamy ze znajomymi z Krakowa. Nastroje mamy naprawdę karnawałowe. Józek w piątek miał bal w przedszkolu, przebrany był za swojego absolutnie niekwestionowanego, ulubionego bohatera: Batmana :-) Uwielbia go na wyrost, bo oglądał całe 3 ocenzurowane odcinki, za dużo w nich przemocy.
Dębowiec Bielsko-Biała.
Zosia przy każdym zjeździe z górki piszczała z radości, a Józek czuł się jak rybka w wodzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz