Droga Powrotna, autor Emilia Paprotna
Zapaliła kolejnego papierosa.
Bawiąc się nim, delikatnie strzepywała popiół. Gdyby ktoś stanął blisko niej,
usłyszałby pytanie: „Jak Iza stała się Kasią?”. Wypowiadała je niczym mantrę,
równomiernie, systematycznie, pozornie bez emocji, raz po raz, nie licząc że
cokolwiek się zmieni. Choć może powinna zapytać dlaczego Kasia zapomniała o Izie?
Ale dziś Iza wróciła, jak fala
uderzeniowa i nie chciała ponownie się ukryć w podświadomości, zalewając
goryczą żołądek i umysł.
Dzień zaczął się tak pięknie.
Bestwina, mała miejscowość na Podbeskidziu, z dominacją rdzennych mieszkańców
nad przyjezdnymi. Rdzenni przyglądali się podejrzliwie napływowym, takim jak
Kasia. Mieszkała tu już prawie 14 lat, ale dalej była obca i nie sądziła, żeby
się to miało zmienić. Kiedyś nawet zastanawiali się z sąsiadami, czy można
umownie wyznaczyć jakiś rok, przed którym osiedlonych tu mieszkańców traktowano
jako swoich, a po którym jako obcych. Doszli do wniosku, że trzeba szukać z dwa
pokolenia wstecz.
Pozwoliła wspomnieniom tamtej
rozmowy wrócić, kiedy czekała na tarasie aż zaparzy się kawa w ekspresie.
Zapowiadał się gorący, letni dzień. Koniki polne odgrywały symfonie w otaczającej
dom z przodu i z tyłu łące. Zauważyła, że „sąsiedzi z góry” zaczęli cosobotni
rytuał sprzątania. Starsze, miłe małżeństwo Kozłowskich, oboje z pasją,
Agnieszka mając 65 lat trenowała jogę, a jej starszy o cztery lata mąż Zbigniew
był dalej aktywny zawodowo, a na dodatek pasjonował się fotografią miejską.
Miło mieć takich sąsiadów. Domki z typowej deweloperki ułożone były jak klocki
wzdłuż uliczki przecinającej wzgórze na pół. Różniły się tylko wykończeniem.
Wszystkie dopieszczone, wypielęgnowane, zadbane, z niechlubnym wyjątkiem – dom
pierwszy, rogowy. Ponieważ znajdował się koło ruchliwej drogi, dopiero niedawno
udało się go sprzedać. Wszyscy sąsiedzi doskonale się integrowali, narzekając
na nieskoszoną trawę, czy brak kwiatów. Kasia czuła, że to od niej oczekują
interwencji, gdyż to jej działka była druga i przylegała do domku rogowego.
Pomyślała, że się tym zajmie jak wszystkim, ale nie dziś.
Właśnie wstawała z krzesła
tarasowego, żeby nalać sobie kawy i przygotować śniadanie dla jeszcze śpiącego
męża, kiedy usłyszała podjeżdżający samochód. Gdyby, tak jak w każdy weekend od
razu zajęła się przygotowaniem śniadania dla męża, nie zauważyłaby samochodu,
który podjechał pod dom „sąsiadów z dołu”. Dom na prowincji, czy przeciętny, dostawczy
Citroen zupełnie do niego nie pasował. A jednak, była pewna, że to Igor. Tę
charakterystyczną twarz z kwadratowym podbródkiem poznałaby wszędzie. Po ponad
czternastu latach lizania ran, nic we wszechświecie nie postanowiło jej
ostrzec. Koniki polne grały dalej, kawa pachniała, jak zwykle, a mąż Maciek spał
spokojnie, czekając aż obudzi go na śniadanie.
- Witaj Izo – minęła sekunda, która
dla niej była jak wieczność, zanim wpadła w panikę. Umysł się obudził i
przypomniał, że tu na ślepej uliczce w Bestwinie, nikt nie zna Izy, włącznie z
jej mężem. Na trzęsących się nogach ruszyła ku Igorowi. Czuła jak zaczyna się
kurczyć w sobie. Była w dresie, z rudą i od kilku tygodni spraną płukanką na
włosach, ważyła o 15 kg więcej, niż kiedy ostatni raz się widzieli, jakby każdy
rok chciał ją od nowa ukształtować, zwiększając pancerz ochronny o kilogram.
- Igor – powiedziała, w taki
sposób, że w tym imieniu zawarło się wszystko, cały ból, lawina wspomnień i
ominięte formuły grzecznościowe.
- Co za pieprzony zbieg
okoliczności! Ty tutaj? Jak miło cię widzieć – zrobił pauzę, czekając na
reakcję. Po chwili ciszy niezrażony kontynuował – Musisz koniecznie nas
odwiedzić. W firmie oczywiście.
- Bo przecież nie w domu, co by
żona powiedziała na widok byłej kochanki – wyrwało jej się.
- Sama wiesz. - spochmurniał na
ułamek sekundy, ale szybko wrócił błysk w oku, jak automat – Słuchaj! Mamy
trzecie dziecko, doczekaliśmy się wreszcie dziewczynki. Mam tu na tapecie
telefonu fotkę Ani z naszą maleńką, ale ze mnie szczęściarz!
Zaczął podsuwać telefon przed oczy
Kasi, kiedy wreszcie zadziałał instynkt samozachowawczy i przez ściśnięte
gardło zmusiła się, by powiedzieć:
- Nie chcę… - musiała przerwać by
zaczerpnąć powietrza – nie chcę cię znać. Oddaj mi przysługę i zapomnij, że
mnie widziałeś, że mnie w ogóle kiedyś znałeś. Tyle chociaż jesteś mi winien.
Potykając się pobiegła do domu.
Kiedy znalazła się w bezpiecznych murach zerknęła na ulicę. Biały dostawczy
Citroen właśnie odjeżdżał.
Gdy tylko mąż wyszedł na
popołudniową partyjkę brydża, Kasia rzuciła się na lodówkę. Kiełbasa, brytfanka
zapiekanki, lody. Próbowała przytkać jedzeniem myśli. Z Maćkiem nie mogli mieć
dzieci. Ona nie mogła. Igor obiecał jej dzieci. Kiedy jednak zaszła w ciążę,
dla jej dobra przygotował dwie kreski kokainy, zapłakaną przywiązał do łóżka i
wpuścił do domu starą kobietę, ponoć lekarkę. Razem z dzieckiem wyszła z niej
dusza. Duszy dała na imię Łucja. Jednak zrekompensował Kasi wszystko. Odszedł
od żony, która wtedy była w ciąży z ich drugim synem. Uzależnił ją od kokainy i
od siebie. Rozpracował lęki i potrzeby, czytał w niej. A potem jakby nigdy nic
wrócił do żony, zabierając ze sobą resztę sensu istnienia Izy. Trafiła na
odwyk, terapię i piekło w jednym. A potem w jeden dzień się spakowała, rzuciła
pracę, zerwała znajomości, choć to właściwie stało się dużo wcześniej, bo
znajomi odeszli wraz z Igorem i jego pieniędzmi. Wylądowała w pustce.
Trzy tygodnie później spotkała
Maćka, obecnego męża, którego podstawowym atutem było to, że wszystkim różnił
się od Igora. Pięć lat od niej młodszy, wieczny student. To ona miała samochód
i wkład na kredyt na dom. Przedstawiła mu się jako Kasia i tak już zostało.
Formalnością było przekonanie urzędnika, by użył jej drugiego imienia na
ślubie, na którym Maciek był bardzo pijany.
Doszła do granicy możliwości,
przestała jeść i zwymiotowała. Jak za starych dobrych czasów bycia Izą, królową
fitness. Nos zapchał się wymiocinami i zaczęła kichać. Musiała się oczyścić,
sponiewierana obżarstwem i wymiotami przetoczyła się znad toalety do umywalki.
Opłukała twarz i nos. Spojrzała na swoje odbicie. Instynktownie postanowiła
sięgnąć po drugi zasób z przeszłości – uwielbiała biegać. Założyła buty, zamknęła
dom i… w pół kroku zastygła. Osłabiona wymuszonymi wymiotami, kilkunastoma
latami bez treningu i nadwagą nie miała sił się poniżać przed sąsiadami.
Marszobiegiem ruszyła przez łąkę.
Zaczął zapadać zmrok, kiedy
zobaczyła trampek. Śmieci w polach, to norma, ale mimo wysiłku nie umiała
przestać widzieć nogi, na którą trampek był założony. Ciekawość wygrała z
lękiem. Podeszła bliżej, żeby obejrzeć ten horror. Ale horroru nie było. Szybko
zorientowała się, że to młoda dziewczyna, Klara Sokołowska, córka „sąsiadów z
dołu”. Leżała na brzuchu, jakby spała. Jedyny niepokój budziła głowa:
poszarpane włosy, sztywna, z otwartymi oczami. Kasia odruchowo sięgnęła po
telefon. Nie zabrała go. Co robić? Biec do domu i zadzwonić na policję, czy prosto
do rodziców Klary? A jak uznają, że jest podejrzana? Nie, to niemożliwe. A może
sama sobie wmówi, że nie wyszła pobiegać? Przecież jej tu nie powinno być. Cały
ten dzień nie powinien się wydarzyć.
Zaczęła już wracać w kierunku domu,
ale nogi odmawiały posłuszeństwa. Całe jej jestestwo ciągnęło w kierunku Klary.
Wróciła. Jakiś pies w oddali zaczął szczekać.
- Co mam robić maleńka? Co byś
chciała, żebym zrobiła? Wiesz, mogłam mieć córeczkę w twoim wieku. Ciekawe,
może byście się zaprzyjaźniły? A może duszyczka mojej córeczki powędrowała do
ciebie, żeby być blisko mnie i dziś uciekła, bo też go zobaczyła? – część Kasi,
mówiła, że rozmawianie z trupem jest irracjonalne, ale nie umiała przestać, tak
bardzo tego potrzebowała, poczuła że płyną jej łzy po policzkach, bezgłośnie
płakała – Wiesz… Jeżeli wezwę policję, wszyscy sąsiedzi się dowiedzą, że nie
mam na imię Kasia. Będę skończona, wszystko runie. A ciebie i tak ktoś
znajdzie, ciało to tylko skorupa. Ja wiem, czego chcesz, wiem co cię odkupi. Dowiem
się, kto ci to zrobił.
Kasia stanęła nad ciałem, tak, żeby
zostawić możliwie najmniej śladów, a jednocześnie jak najwięcej zobaczyć. Sińce
na szyi, pewnie po duszeniu, zerwany rękaw koszulki, rozwiązany jeden trampek.
Koniec. Nic nie leżało obok ciała. „Czego ja się spodziewałam?” Powiedziała do
siebie w myślach. I wtedy usłyszała: złamaną gałąź, szelest trawy. Nie myśląc
już o możliwości zostawienia śladów szybko weszła w gęstą, wysoką trawę.
Kucnęła i nasłuchiwała. W szarości zmierzchu, zza traw zorientowała się, że
stoi przed nią mężczyzna, jednak dopiero kiedy się odezwał rozpoznała kto to.
- Dalej tu Klara leżysz i gnijesz –
syknął - Daje twoim rodzicom miesiąc do wyprowadzki. Nie wytrzymają dłużej. Wiesz?
To tylko będzie bonusik, najważniejsze że nikomu nic nie wypaplasz. Ale mi dziś
szczęście sprzyja.
Kasia usłyszała pstryk aparatu i
kilkakrotnie zabłysła migawka. Zbigniew, „sąsiad z góry” odszedł.
Kiedy uznała, że wystarczająco się
oddalił, postanowiła wyjść z kryjówki.
- Mamusia pomoże ci Łucjo i
zniszczy tego co ci to zrobił. Mówią, że sprawca wraca zawsze na miejsce
zbrodni. Ten miał pecha. Dobranoc kochanie.