Pierwszego dnia, na niebie były chmurki, potem rządziły wzorcowo upały:-)
Chorwacja
to taki dziwny kraj, o specyficznej turystyce. Bardziej zdominowany
przez kwatery prywatne, niż przez hotele. Żyjący, jakby wojny nigdy
nie było, bo to niewygodne dla turystów, choć tylko najmniejsze
dzieciaki nie mają biografii z jej stygmatem. Borykający się z
zalewem polskiej turystyki, również tej alkoholizującej się bez
umiaru oraz tej specyficznej pt. "od zawsze, co roku jadę w to
samo miejsce". Bez piasku, ale za to z kolorystyką jak marzenie
– ciemna zieleń sosny pinii, delikatna szarość kamieni i
majestatycznych gór, cudowny błękit morza i spłowiała czerwień
dachówki. Moja babcia, w wieku 84 lat śmiało jechała tam na
wakacje. To w końcu tak blisko. Byłam tam jako dziecko, gdy kraj
nazywał się Jugosławia, byłam jako nastolatka, tuż po wojnie,
kiedy domy były dalej zbombardowane, a na poboczach stały spalone
samochody. Byłam, kiedy mój synek miał 5 miesięcy i teraz kiedy
moja córeczka miała ich 7 na liczniku. Bo do Chorwacji można
sprawnie dojechać z Polski samochodem, a dla takiego bobasa wygodnie
jest zabrać sporo bagażu.
Winko musi poczekać na swoją kolej, najpierw trzeba schłodzić butle do przygotowania mleczka dla Zosi. W tej samej knajpce ROKO tatuś pił wyżej wspomniane winko z bidonu dla dzieci - Józek mu zasnął na kolanach i tak było najwygodniej... Rodzice to inny gatunek, jeszcze pamiętam czasy lansu jak mnie irytowali :-)
Nie
wiem na ile to konieczne, ale zgodnie z poradą naszego pediatry,
zabraliśmy dla Zosi wodę Nałęczowiankę i ją gotowaliśmy,
mleczko Hipp które tu pije, tak samo słoiczki z jedzeniem, mimo że
tam są dostępne. Żeby nie zmieniać flory bakteryjnej. Jak do tego
dołożyć wózek i pampersy to niewiele miejsca na inne bagaże
pozostaje. Pozostałą przestrzeń skrzętnie zajął Józek i jego
zabawki, dla mnie i męża starczyło miejsca na małe plecaki z
trudem wciśnięte do naszego kombi.
Słynny pomnik "rączka"
W
Chorwacji byłam na północy i na południu, na wyspach, na lądzie,
ale nic mnie tak nie zachwyca jak Riwiera Makarska. Tym razem
pojechaliśmy do Podgory. Kurort perełka, uroczy porcik z tawernami,
piękne, żwirowo-kamieniste plaże, deptak między kawiarenkami
przyklejonymi do wybrzeża, punkty widokowe, w tym ten ze słynną
„rączką”. Nad Podgorą dominuje pomnik, na pamiątkę wojny,
tej wcześniejszej. Jeden łuk pnie się do góry (symbol
zwycięstwa), drugi jest zgięty (pamiątka tych co polegli), z
pewnej perspektywy wygląda jak dłoń. Pierwszego dnia, cały czas
nas synek prosił „ja chcę do rączki”. Rodzice uznali, że
dziecku słonko przygrzało albo coś mu się z bajek miesza. Dopiero
na spacerze wyjaśniło się o co mu chodzi. Najchętniej jeździłby
do tego pomnika codziennie.
Podgora (widok od strony pomnika)
Spędziliśmy
w Podgorze pełnych 14 dni. Jak zwykle na wakacjach rodzi się pewna
nowa rutyna. Byliśmy w towarzystwie koleżanki, z mężem i synkiem.
Jest między nami chemia, przynajmniej z mojej perspektywy doskonale
się dogadywaliśmy i wielu kwestiach mamy podobne poglądy czy
metody na spędzenie czasu. Że moje dzieci to śpiochy po rodzicach
(o 8:30 musieliśmy budzić siłą i Józka, i Zosię), a ich synek
to skowronek, to tatuś z nim szedł po świeże bułeczki, warzywa i
owoce na śniadanko, tak żeby mama mogła dospać, a potem
przygotować nam wszystkim śniadanko z tych specjałów oraz serków
i wędlin, które przywieźli z Wiednia (do Chorwacji jechaliśmy
przez Austrię, więc znajomi wyjechali 3 dni wcześniej, żeby
jeszcze w Wiedniu się na dwie noce zatrzymać). Rozpuścili nas
niemiłosiernie.
Około
10 szliśmy na plażę. My kupowaliśmy coś do picia (wakacje pod
znakiem cytrynowego Karlovačko
radler
oraz
gemischt
jak
skrótowo mówiono z niemieckiego na wino z wodą) oraz arbuzy na
plażę. Około 14 i Zosia, i Józek zasypiali nam na 2 godziny w
plażowym namiocie. Co oznaczało wolność dla rodziców! :-)
Fantastyczna sprawa, polecam :-) Wracaliśmy po 17 godzinie do
naszych apartamentów (my mieliśmy fantastyczny, dwie sypialnie oraz
salon z aneksem kuchennym, jadalnią, balkonem i pięknym widokiem na
port), żeby się wykąpać i albo robiliśmy obiad w pokoju albo
szliśmy do restauracji Roko lub równie dobrej, a taniej na samym
końcu deptaku. Niestety Chorwacja jest droga, a na domiar złego,
podobnie zresztą jak w Polsce, często można się naciąć na słabą
jakość przy wygórowanych cenach. Nam świetne knajpki polecili
gospodarze, tacy prawdziwi gospodarze bo piekli nam pączki, ciastka,
dali rakiję z pomarańczy z ich ogrodu, podarowali rozmaryn,
lawendę. Wieczorem szliśmy na spacer deptakiem, a potem na gałkę
lodów i coś do picia. W domu lądowaliśmy przed północą.
Recepta na dobre wakacje to piękne miejsce, świetne towarzystwo i
tyle atrakcji, że wiecznie się jest niewyspanym.
Dzieciaki
spisały się na medal do tego stopnia, że sąsiedzi z kwatery (dwa
małżeństwa ze Śląska z dzieciakami), czy sąsiedzi z plaży
zachwycali się nimi, nikt nie słyszał ich płaczących, albo spali
albo byli rozbawieni. Jedynie jedna sąsiadka z kwatery przyznała,
że codziennie około 8:30 słyszy ataki śmiechu obojga dzieciaków
– tata budził ich łaskotkami. A muszę przyznać, że miałam
pewne obawy. Najbardziej bałam się drogi, tymczasem Zosia przespała
całą trasę z Polski do Chorwacji (wyjechaliśmy o 19, na miejscu
byliśmy o 11), a Józek albo spał, albo obserwował wszystko co
dzieje się za oknem i w napięciu czekał na tunele. Zupełnie
niepotrzebnie zabraliśmy ze sobą tablet.
Makarska
Dubrownik
Tucepi
Zosia
zresztą miała fantastyczny timing – jak trzeba było to spała.
Kiedy byliśmy w restauracji, spała, kiedy robiliśmy grilla, spała,
kiedy jechaliśmy na wycieczki (Dubrownik, St. Jure, Tucepi,
Makarska, Baska Voda), spała. Synek przyjaciół ma roczek z hakiem
więc bardzo stymulował ją do rozwoju – Zosia wróciła do domu
raczkując do tyłu i najlepiej czuje się pozostawiona sobie na
podłodze, gdzie ma dużo przestrzeni do przemieszczania się. Józio
za to prawie się popłakał, kiedy powiedzieliśmy mu, że ma
pożegnać się z morzem bo wyjeżdżamy. Pokochał całą naszą
wakacyjną rutynę, śniadania bez wujka, cioci i ich synka to jakiś
bezsens;-) Szybko odnajduje się wśród innych dzieciaków, więc na
plaży miał całą bandę do zabawy. Był ogromnie ciekawy świata,
nauczył się sam pływać w morzu z deską i płetwami. Denerwował
nas jedynie w czasie śniadań, kiedy trzeba było przekonywać
naszego niejadka do zjedzenia czegokolwiek. A co najważniejsze – w
kontekście naszych poprzednich wakacji – wszyscy byliśmy całe
wakacje zdrowi :-) Było cudownie.
Podczas wakacji z dwójką małych dzieci, jak się okazuje, można odpocząć :-)
Moim zdaniem Chorwaci w żaden sposób nie udają, że wojny nie było. Bywałam bardzo często w tym pięknym kraju, a od ponad roku mieszkam w Chorwacji na stałe. Starsi ludzi bardzo często opowiadają o wojnie i o tamtych czasach. Wojna zostawiła po sobie wiele ruin budynków, które do dnia dzisiejszego stoją właśnie w takim stanie. To fakt, że kraj jest nastawiony na turystykę - i nie dziwi mnie to w żaden sposób, wykorzystują to co mają najpiękniejsze i z tego żyją.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o pomnik w miejscowości Podgora - przedstawia on skrzydła mewy "Galebova krila" ku pamięci założenia zwycięskiej antyfaszystowskiej marynarki podczas II wojny światowej.
Pozdrawiam serdecznie :-)
Pewnie masz rację :-) pewnie to tak jest, że jak pozwolisz się ludziom poznać, a zwłaszcza jak znasz język chorwacki, to w głębi wspomnienie wojny im cały czas towarzyszy i zaczynają Cię dopuszczać do swojego prawdziwego świata, a nie tylko płytkiej bańki turystycznej.
UsuńCzyli wspaniałe wakacje mieliście :-)
OdpowiedzUsuń