5:40
pobudka, że mąż zawozi Józia do Babci to ja go rano ubieram (jak
ja zawożę on go szykuje*), na pół świadomie, na pół we śnie.
Chwilę po ich wyjściu zasypiam znowu. 08:45 wpada mąż do domu z
pachnącymi, świeżymi pączkami. Dobrze, za 15 minut miałam i tak
wstawać i zjeść Bioracef, antybiotyk (angina mnie dopadła i
pokrzyżowała wszystkie plany), teraz już wiem co zjem, żeby nie
faszerować się prochami na pusty żołądek. 9:15 wracam spać.
Najgorsze,
że mój malutek chyba się zaraził. Jutro idziemy do lekarza i się
okaże, ale już pokasłuje i jest słaby. Chorować z chorym
dwulatkiem? Have fun! Che gioia.
Jak co roku jeden tradycyjny z różą i lukrem, a drugi specjalny z bitą śmietaną lub masą adwokatową i czekoladą. Jem oba:-)
Mówiłam
Wam skąd MALUTEK? Idziemy latem z wówczas półtorarocznym Józiem do
piaskownicy, w której grupka chłopczyków 4-6 lat się bawi. Jeden
wstaje, patrzy na nas i mówi: „Malutek
może wejść, pomoże.” po
czym wraca do kopania dziury w pisku. Reszta ledwo podniosła na
nas wzrok i robiła swoje.
P.S. Dodatkowe
lekarstwo:
coś
starego - Jovanotti
coś
pożyczonego od Żółwicy i Julity - Gary Barlow
*czy
to jest po śląsku?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz