Już mamy ustalone, że lubię jak się dużo dzieje. Oczywiście w
zdrowych granicach bycia przy tym wyspaną ;-) Jednak brak mi teraz chwili na refleksję,
na taką stop klatkę, żeby zamknąć jeden etap w życiu zanim zacznę nowy. W
najbliższy weekend mam zjazd w Katowicach w Szkole Coachów, następnie spędzam
dwa dni w hotelu Zimnik w Dolinie Zimnika na ostatnim etapie szkolenia Train
The Trainer, a w następny weekend jadę ponownie do Katowic na zajęcia odrabiane
w Szkole Coachów (umowa ze szkołą jest taka, że żeby ją skończyć nie można opuścić
ani jednego spotkania, a ja w czasie wrześniowego zjazdu odwiedzałam plażę
zakochanych na Gran Canaria). Jednak to i tak luz i lenistwo w porównaniu z
marcem, kiedy mam maraton – w pewno piękną, słoneczną (taki mam plan) marcową
środę wyjeżdżam o 6 rano (sic!) do Lublina, tam zaczynam mój trening rozwojowy
do soboty włącznie, przez noc przejeżdżam do Katowic, tak, żeby niedzielę
spędzić w Szkole Coachów na ostatnim zjeździe… Dużo korektora pod oczy i będę
jak nowa;-)
A w tym słynnym międzyczasie przeprowadzka do „nowego” domu (stary
po liftingu generalnym). Wiem, że pewnie powinnam o tym sporo pisać – dobór kolorów
(ściany, drzwi, wszystko), perypetie z ekipami, jaki pędzel do czego, w sumie
to dominująca część mojego życia teraz, dla niektórych prawdziwa pasja, ale
niestety, nie mam do tego serca. Najmniejszy spacer, najkrótszy wypad do Czech
opiszę Wam od A do Z, bo mam tysiąc myśli w głowie, wrażeń do opowiedzenia… A
tu? Jedna myśl „Fajnie, fajnie, tylko niech się to już skończy”.
Pisałam Wam już kiedyś, o tym, że jestem jak ogień i woda z
siostrą, ona w kawiarni zamawia zieloną herbatę i wiśniowe lody, ja cafe latte,
a lody nugatowe, ona jest domatorką i mamą z zainteresowań, a ja podróżniczką/turystką,
która męża i potomka zaraża swoją pasją… Myślę sobie czasami, jakby wyglądał ten
blog z jej punktu widzenia… To co ja zbywam jednym zdaniem, pewnie byłoby całym
postem… A do tego jeszcze jej prace ręczne… Sama (SAMA!) robi kartki
okolicznościowe, magnesiki na lodówkę, to wszystko na co mi szkoda życia i wolę
w 3 minuty kupić – to nie znaczy, że nie lubię rękodzieła. Koronki, szale,
multum rzeczy ale „z pazurem”, artystycznych, a nie babcinych kapciochów. Muszę
jednak jej oddać, ma do tego smykałkę, a czasami fantastycznie jej coś wyjdzie.
Na ślub w prezencie od siostry dostaliśmy zaproszenia, ręcznie robione,
wypisane dla gości.
Pięć minut dla dekoratora wnętrz, czyli jak się urządzamy w nowym
domku:
Meble, drzwi i okna – wenge, ściany – barwa dominująca to cafe
latte (jasna barwa między brązem a szarością), gdzieniegdzie po jednej ścianie
w kolorze tutti frutti (żywy pomarańcz) i czerwień flamenco. Mamy belki pod
sufitem w kolorze wenge, kamienny kominek i kamień na ścianie. Gdybyśmy nie
mieli starych mebli, które trzeba „dokomponować” do wnętrza, a mój mąż nie
miałby prawa głosu (niemożliwe ;-) to wybrałabym styl prowansalski – dominujący
kolor biały, z drewnianymi dodatkami. Natomiast to co wybraliśmy wspólnie
wydaje mi się idealne do naszego klimatu i tego co mamy.
To co było dla mnie najważniejsze to jeden styl w całym domu.
Bardzo nie lubię jak każdy pokój rządzi się swoimi prawami (wyjątkiem mogą być
pokoje dzieci), a znam taki dom, w którym każdy pokój ma nawet inną podłogę
(dobre miejsce do testowania czy panele, czy parkiet, czy deska barlinecka bo
wszystko tam jest).
Zdjęcie
- a propos pokoju dziecka
– nie sądzę, żeby ktoś miał wątpliwości, to oczywiście
wydmy, oczywiście mojego autorstwa ;-)
Read more ...